Do you remember Bahia de Huatulco? What have Mexican government done with spotless, virgin and beautiful bays and beaches? Are there more examples? Yes.
In
the Guerrero State (the one with Acapulco) there was a small fishing
town called Zinhuatanejo. Next to it in the seventies they decided to
build a new, world-class, modern resort on
what was once a coconut plantation and mangrove estuary.
(Sustainability was probably unknown these days, well not only these
days). The
project was organized in super-blocks with irregular shapes, with the
high-speed streets separating these blocks.
That's why I went to the town of Zihuatanejo, hoping to find some
tranquil time and Puerto Escondido-like atmosphere. That was a miss.
Zihuatanejo is a perfect place if you are a Mexican mum taking your
family for a weekend by the Ocean, not exactly if you are a
backpacker. Though I met few lost.
I
will not forget one moment. It was Saturday night, I was walking down
the beach, just by the Zocalo, I saw people standing and staring in
an unexpected direction. When I came closer I realized why. There
was a massive beauty-sea turtle. She was just slowly, crawling on the
sandy beach. I could stare and stare admiring. But she stopped and
started digging a whole. It was a nesting season. She definitely came
to the wrong place, full of inquisitive
people.
Some idiots started taking photos! Fortunately there was a fisherman
passing by and he stopped the people, told us to back off at least
fifteen meters to leave her alone and called the Port
Authorities.Uf.
Think!
PL
Czy
pamiętacie wpis o Zatokach Huatluco? Tam gdzie kiedyś były piękne,
dziewicze plaże a Almodovar kręcił filmy? Co znów zmalował rząd
meksykański? Czy jest więcej takich przypadków? Jasne.
Na
północ od Acapulco (nota bene), nad Pacyfikiem, leżało małe
miasteczko zwane Zihuatanejo, tuż obok niego cudownej natury zatoka.
Tam też w latach siedemdziesiątych postanowiono wybudować
"światowej klasy kurort". Na miejsce plantacji palm
kokosowych i lasu namorzynowego* zbudowano betonowe arterie, wielkie
szare hotele z basenami i plastikowymi krzesłami. Dlatego właśnie
pojechałem do Zihuatanejo, gdzie spodziewałem się spokojnej
atmosfery jak w Playa Madera w Nikaragui. Grubo się przeliczyłem.
To raczej miejsce gdzie przyjeżdżają liczne lub bardzo liczne
rodziny meksykańskie, żeby odpocząć(?). A hostel był tuż obok
targu. Na szczęście spotkałem kilku zbłądzonych jak ja
backpakerów** i czas minął przyjemnie, nawet udało mi się
zanurkować, po raz pierwszy po tej stronie kontynentu.
Jednej
rzeczy z tej wycieczki nie zapomnę. Była sobota wieczór, wracałem
do hostelu wzdłuż plaży, w oddali spostrzegłem grupę ludzi
trzaskającą foty jak opętani, cóż pomyślałem, kolejna rodzina
meksykańska. Ale moja ciekawość, która mnie kiedyś do piekła
zaprowadzi, była większa. Gdy tam doszedłem zobaczyłem, że kilka
metrów od nich człapie żółw. Wielki, żółw morski. Ach. Stałem
w oddali obserwując, gdy ona zatrzymała się i zaczęła kopać
dziurę. Chciała tu złożyć jaja. Z pewnością nie było to
najlepsze miejsce. Znaczy nie powinno tam być ludzi ani miasta, a
nie żółwicy.
Na
szczęście plażą przechodził również rybak z pobliskiego portu,
który doprowadził do porządku całe tałatajstwo, kazał nam się
odsunąć na kilkanaście metrów, opieprzył tych co strzelają foty
i zadzwonił do pracowników portu. Brawo dla niego, a dla mnie
wstyd.
____
*ładnie
to się może i nie nazywa ale za to jak wygląda. To wiecznie
zielona, pionierska formacja roślinna, wybrzeży morskich w strefie
międzyzwrotnikowej. Mimo kluczowej roli w ekosystemie są zagrożone
niepohamowaną ekspansją człowieka.
**po
hiszpańsku mochileros, a po polsku? Wiki nie wie! A wszystkie
neologizmy mojej twórczości brzmią brzydko i niezgrabnie.
No comments:
Post a Comment