Monday, 31 October 2011

Zihuatanejo/Ixtapa




Do you remember Bahia de Huatulco? What have Mexican government done with spotless, virgin and beautiful bays and beaches? Are there more examples? Yes.
In the Guerrero State (the one with Acapulco) there was a small fishing town called Zinhuatanejo. Next to it in the seventies they decided to build a new, world-class, modern resort on what was once a coconut plantation and mangrove estuary. (Sustainability was probably unknown these days, well not only these days). The project was organized in super-blocks with irregular shapes, with the high-speed streets separating these blocks. That's why I went to the town of Zihuatanejo, hoping to find some tranquil time and Puerto Escondido-like atmosphere. That was a miss. Zihuatanejo is a perfect place if you are a Mexican mum taking your family for a weekend by the Ocean, not exactly if you are a backpacker. Though I met few lost.

I will not forget one moment. It was Saturday night, I was walking down the beach, just by the Zocalo, I saw people standing and staring in an unexpected direction. When I came closer I realized why. There was a massive beauty-sea turtle. She was just slowly, crawling on the sandy beach. I could stare and stare admiring. But she stopped and started digging a whole. It was a nesting season. She definitely came to the wrong place, full of inquisitive people. Some idiots started taking photos! Fortunately there was a fisherman passing by and he stopped the people, told us to back off at least fifteen meters to leave her alone and called the Port Authorities.Uf.
Think!



PL
Czy pamiętacie wpis o Zatokach Huatluco? Tam gdzie kiedyś były piękne, dziewicze plaże a Almodovar kręcił filmy? Co znów zmalował rząd meksykański? Czy jest więcej takich przypadków? Jasne.
Na północ od Acapulco (nota bene), nad Pacyfikiem, leżało małe miasteczko zwane Zihuatanejo, tuż obok niego cudownej natury zatoka. Tam też w latach siedemdziesiątych postanowiono wybudować "światowej klasy kurort". Na miejsce plantacji palm kokosowych i lasu namorzynowego* zbudowano betonowe arterie, wielkie szare hotele z basenami i plastikowymi krzesłami. Dlatego właśnie pojechałem do Zihuatanejo, gdzie spodziewałem się spokojnej atmosfery jak w Playa Madera w Nikaragui. Grubo się przeliczyłem. To raczej miejsce gdzie przyjeżdżają liczne lub bardzo liczne rodziny meksykańskie, żeby odpocząć(?). A hostel był tuż obok targu. Na szczęście spotkałem kilku zbłądzonych jak ja backpakerów** i czas minął przyjemnie, nawet udało mi się zanurkować, po raz pierwszy po tej stronie kontynentu.

Jednej rzeczy z tej wycieczki nie zapomnę. Była sobota wieczór, wracałem do hostelu wzdłuż plaży, w oddali spostrzegłem grupę ludzi trzaskającą foty jak opętani, cóż pomyślałem, kolejna rodzina meksykańska. Ale moja ciekawość, która mnie kiedyś do piekła zaprowadzi, była większa. Gdy tam doszedłem zobaczyłem, że kilka metrów od nich człapie żółw. Wielki, żółw morski. Ach. Stałem w oddali obserwując, gdy ona zatrzymała się i zaczęła kopać dziurę. Chciała tu złożyć jaja. Z pewnością nie było to najlepsze miejsce. Znaczy nie powinno tam być ludzi ani miasta, a nie żółwicy.
Na szczęście plażą przechodził również rybak z pobliskiego portu, który doprowadził do porządku całe tałatajstwo, kazał nam się odsunąć na kilkanaście metrów, opieprzył tych co strzelają foty i zadzwonił do pracowników portu. Brawo dla niego, a dla mnie wstyd.


____
*ładnie to się może i nie nazywa ale za to jak wygląda. To wiecznie zielona, pionierska formacja roślinna, wybrzeży morskich w strefie międzyzwrotnikowej. Mimo kluczowej roli w ekosystemie są zagrożone niepohamowaną ekspansją człowieka.
**po hiszpańsku mochileros, a po polsku? Wiki nie wie! A wszystkie neologizmy mojej twórczości brzmią brzydko i niezgrabnie.

No comments: