Sunday 27 November 2011

Morelia

I cannot imagine that I forgot Morelia. I was checking out my photo archives and I realized that I have been there two years ago. It doesn't happen to me very often. Well it does with movies and books but never with places. Sclerosis.
Why I didn't enjoy it then? (that must be a reason why I forgot about it) It is like a perfectly cut Italian suit and I use a Italian adjective no without reason. If you show the picture of the downtown to a random person I bet he would say that this is south of Italy.
Frankly, I am always wondering why many of Latin American cities looks like Italy not Spain.
I went there for The Morelia International Film Festival. It was a bit disappointing experience. Whenever you go for such an event you expect a hundredths of cinema-lovers, movies being shown in an old theaters, warehouses, backyards, squares...but not in the multiplex. That totally spoils the atmosphere! (I know that it is maybe cheaper and easier from logistic point of view, but c'mon...). The movie selection was OK, but once again not great. The Hollywood blockbusters and movie stars are omnipresent...Fucking globalism.
Morelia has everything that a city needs: nice main square, surrounded by archways, with comfy benches and casting shadow, all-year green trees, magnificent cathedral and interesting, walkable downtown.
After visiting Morelia I am more and more fascinated with colonial house. In a couple of last months I have seen dozens from the Spanish times up to the one form twenties and thirties of the last century, but I have never seen a modern or contemporary interpretation. Probably Guatemala and Nicaragua are too poor but Mexico, DF for sure not. The first one I have seen is a very good example how to use the idea in a modernist-ish way. In the seat of foundation of Kurimazutto Kalach used simple forms, local materials, traditional scheme and constructive solution. My favorite part is he backyard with a thick, green garden...
Getting back to Morelia. Mexican food is well know for tacos, burritos (!), tortillas, frijoles but a local specialty is gazpacho. You can forget about the one you have tried in Spain.
You chop finely pineapple, mango and jicama add some freshly squeezed orange juice and mix it, put some picante and sprinkle the soup thing with fresh cottage type cheese. Yami!

Ciągle w Michoacan. Wreszcie w Moreli.
Morelia to dla mnie najbardziej włoskie z meksykańskich miast; place, ulice, pałace, kościoły sprawiają wrażenie, że jesteśmy gdzieś w Pugli, Calabri czy na Sycyli i to palące słońce.
Ostatnio zastanawia mnie czemu właściwie miasta ameryki łacińskiej są bardziej "italiańskie" niż hiszpańskie. Ciągle nie wiem.
Pojechałem przede wszytkim na Festiwal Filmowy w Moreli. I tu spotakło mnie wielkie rozczarowanie. Jak myślę festiwal filmowy to widzę stare kina, małe kafjeki, rynek Kazimierza, namioty gdzie puszczają filmy, kinomanów, aktorów. A tu heca. Wszystko było w multipleksie! Może i selekcja filmów była niezła, ale niestety Hollywood i tu się bezczelnie panoszy. Wygranym dla mnie i dla jury był film Fecha de Canducidad czyli Data Ważnośći czego zapewne nie obejrzycia w kinach w Polsce, niestety.
A i gazpacho. U nas i wszędzie znane to hiszpańskie z pomidorów, a tu niespodzianka gazpacho owocowe.Kroisz mango, ananasa i jicamę (sprawdziałem jicama to po polsku Kłębian kątowaty -pięknie!) w dorbną kosteczkę, wyciskasz sok z dojrzałych pomarańczy, dodajesz chili i mieszasz, podajesz z twarożkiem wiejskim. Pychota!











Wednesday 2 November 2011

Patzcuaro




ENG
Michoacan abounds in wonders. This time the trip was about going for a Film Festival in Morelia, but we (this time I was traveling with local folks) decided to go first to Patzcuaro, next pueblo magico.

The town and the lake region (Lago de Patzcuaro) is well-known for colorful, magical and mystic it's celebration of Dia de los Muertos (Day of the Dead). When thousands of locals and bystanders are coming to see a still vivid tradition. I wish to be one of them-next year?

The way from Mexico City leads through the quiet mountains and valleys, once you leave the urbanized area you finally feel that you are in North America. Four lanes highway meandering thorug virgin landscape, huge open spaces, wetlands and lakes, forest...this is probably what I miss the most the nature. In Europe, at least in the part where I am from, the wildness is at arm's length. Here (from DF point of view) it is so far away.

Patzcuaro is one of the places in the world that has this thing. Today probably we would say X Factor :) It seems like I am repeating myself saying that this is a beautiful colonial town, but what should I say if it is a true. There are two garden type squares (Plaza Grande and Plaza Chica) surrounded by colonial or historical buildings and of course a nice church and a market as a standard set of latin city.
One of the sights you should see here is Casa de los Once Patios. I would say this is a supreme achievement of colonial residential architecture. Eleven patios. Each one has a different atmosphere, structure and purpose. The gorgeous semi-open entrance patio has a small fountain, the one in the east corner a spectacular view on the city, other is a garden. It is a shame the not all of them are open for a public view. I was wondering only why there was no restaurant there, people, especially couples loves this vibe.
The other wort-seeing place is, obviously, a church -Templo de la Comañia, with a wooden (!) mosaic parquet...Hopefully soon they will open the Antiguo Hospital de Santa Marta.

I spent there one afternoon. Only

PL
Michoacan to stan położony nie więcej niż trzy godziny jazdy samochodem od stolicy. Tym razem wybrałem (ba, wybraliśmy się z miejscową ekipą) aby zobaczyć Festiwal Filmowy w Morelii, ale zanim tam dotarliśmy na chwilę zatrzymaliśmy się w Patzcuaro.

Miasteczko i jezioro nad którym prawie leży a nazywa się tak samo znane są wszech i wobec z kolorowego Święta Zmarłych (Dia de los Muertos). Podobnie jak u nas rodziny spotykają się aby spotkać się z bliskimi na tamtym świecie. I na tym podobieństwa się kończą, tu jest to jedno z najweselszych świąt. Meksykanie jedzą i piją na cmentarzu, na parę dnie przed ustawiają ofiary dla zmarłych Wygląda to mniej więcej jak ołtarz, na którym ustawia się ofiarę dla nieboszczka z rzeczy, które lubił, więc oprócz jedzenia często pojawia się alkohol czy ulubione przedmioty. Kiedyś napiszę więcej o tym szczególnym święcie.

Droga ze stolicy wiedzie przez góry i doliny, wielkie otwarte przestrzenie, przepaści, jeziora i wszystko co można sobie wymarzyć. Jak tylko uda się wyjechać z Miasta Meksyk, poza zabudowania, przyroda pokazuje się w całej swojej krasie. To chyba jest coś czego bardzo mi tutaj brakuje, dzikiej przyrody, dostępnej na wyciągnięcie ręki.


Patzcuaro to jedno z tych miejsc. Ma ono w sobie to Coś, co trudno jest określić i za to Coś je lubię.
Chyba powoli robię się monotematyczny w tym moim zachwycie nad wszystkim, pisząc jakie coś jest wspaniałe, piękne, cudowny, oszałamiające etc. Ale cóż mam pisać jak tak jest i będe clichè
Mógłbym właściwe kiedyś wspomnieć o gangach w Sonorze, kartelach narkotykowych czy jak spadł śmigłowiec z Ministrem Spraw Wewnętrznych (tutaj to tzw, numer dwa w państwie), ale po co, chyba jedynie po to żeby moi rodzice osiwieli i każdy bał się odwiedzić Meksyk. Lepiej będę pisał o motylkach (niebawem jadę zobaczyć Monarcha Mariposa).
W Patzcuaro są dwa place, jeden nazywa się duży (Plaza Grande) a drugi mały (Placa Chica) i oba otoczone są bądź to kolonialnymi bądź to historycznymi budynkami, po środku stoją fontanny a dokoła snuja się miejscowi i kilku zagubionych turystów. Generalnie cud, miód i orzeszki aż nie chcę się wyjeżdżać.
Co warto zobaczyć w Patzcuaro? Z całą pewnością Dom Jedenastu Dziedzińców. Jak dla mnie szczytowe osiągnięcie architektury kolonialnej. Każde patio jest inne, wejściowe na wpółotwarte otoczone kolumnadą, z tego po wschodniej stronie można obserwować dachy miasta a jeszcze inne to niewielki ogród. Aż chciałoby się tam zamieszkać.