Sunday 2 December 2012

SAN LUIS POTOSI III- Real de Catorce


The icing on the cake.
The road itself was quite amazing, once we get off the main highway the landscape changed, the soil gets more arid and torrid, there where only a few cacti, the mountains loon on the horizon and it got very hot..
Once we passed a house of Dream Catchers I was sure it will be unforgettable experience.  

Once we passed a ghost town we all got excited.
To enter Real de Catorce you have to pass through the old mining tunnel called Ogarrio. It so narrow that only one car can pass, so we had to wait for our turn … and enjoy the view over the beautiful and spacious valley.
We got there just before sunset. There was something in the air in the town, it was so dense, like if all the spirits were having a invisible party and where flying around. I felt pinned.
We started looking for a place to stay and we couldn't find a better one. The view was breath-taking: mountains, mountains and somewhere far, far away the desert*.

The town itself is pretty charming, the streets are narrow and pebbled, the flat-roof houses have no more than two floors, all made of the same yellowish-beige stone from neighbourhoods quarries, some of them painted in pale colours and as it was in Older Times the church is dominating over the town... The hasn´t changed much for at least the last century, it was abandoned when the price of silver plummeted after 1900 and only a few people remained in this semi-ghost town.
The next morning we made a short  trip to the Ghost Village, high up on the hill, it was just a two miles away through the mountains. On the outskirts of the town we saw door placed on the rock, than another and another one, I started wondering if it is possible that there are people leaving in the caves/mines?! I didn't have to think to long, just behind the next curve we saw an old lady weaving a blanket or a scarf and the door to her cave house where open, we where to abashed her if we can enter and catch a glimpse. Maybe there is other Real we never have seen the underground city, with the shifts, chambers, drift and slopes. Maybe there is still silver?
One of us was from Sonora, probably one of the greatest states in Mexico with Gran Desierto de Altar and nowadays one of the most dangerous, he was our “guide” to the desert. We got to know why should we get off the trail and the stories about Leones del Desierto (the biggest desert cats). Once we heard (obviously he told us, I would bet it was a bird) that there is a cobra or rattlesnake, we understood that this is not a very safe place.
The Ghost Village was thrilling, it could be a perfect set for The Hobbit, no doubt it could play Arda. All made of massive stone-blocks, dried with hot desert sun. There were a ruin of the central-altared church with a great window arches, walls of a huge rotunda and traces of many buildings. Higher up there was a old mining shift, we drop a coin there it was falling and falling and never reached the bottom, once again I wanted to discover the underground city.

Next morning we got back to Mexico City.
*It is the high time to explain why people, mostly foreigners come to Real de Catorce.
They call it peyote, a small spineless cactus know for its psychoactive properties used by Huichol (native Americans from Bajío) during religious practices and rituals which helps them to meditate, psychonautics and connect with their gods.
In modern days it got commercialized, you can rent a retro jeep, they will take you to a teepee type tent make a fire and when the night comes you you will try Peyotes, then you have a trip.
Is everything is for sale?






Wisienka na torcie. Ah!

Już sama droga obiecywała wiele, jak tylko zboczyliśmy nieco z autostrady krajobraz zmienił się, ziemia stała się bardziej jałowa, nie było już drzew tylko pojedyncze i niskie kaktusy i pustynne kłębki** i gdzieś w oddali majaczące się góry.
Po pewnym czasie minęliśmy Dom Łapaczy Snów, wiatr zadął. Potem opuszczone miasto, które w jednej chwili dla nas stało się Miastem Duchów …czyżby zawiało magią?
Do miasta prowadzi tylko jedna droga, przez stary i wąski  tunel górniczy, w którym ruch odbywa się na mijankę i trzeba czekać na swoją kolej... aż się zrobi miejsce w mieście. Za nami góry, a za nimi rozpościera się ogromna dolina, widok niczego sobie.

Wjechaliśmy do miasta późnym popołudniem, tak że słońce nabrało już Tego koloru. W powietrzu jednak coś wisiało, było jakby ciężkie, tak jakby duchy wszystkich przodków urządziły sobie wielką niewidzialną potańcówkę na ulicach miasta i hulały przy niesłyszalnej muzyce.
Szukanie noclegu zajęło nam parę chwile ale nie mogliśmy trafić na lepszy hotel, z tarasu rozciągał się widok na góry a za nimi na osławioną pustynię San Luis***, nie było nikogo.
Real de Catorce jest dość urokliwe: wąskie i brukowane ulice otoczone  przez niewysokie domy stojące w szeregu, jeden przy drugim, wszystkie zbudowane z żółtawo-beżowego kamienia  z okolicznych kamieniołomów, drewniane, proste okiennice i drzwi są jedyną ozdobą ścian. Nic tu się nie zmieniło od przy najmniej stu lat kiedy to ceny srebra spadły i prawie wszyscy wyjechali szukać lepszej przyszłości.
Następnego ranka wybraliśmy się do Miasta Duchów, które leżało niecałą godzinę marszem starą, kamienną drogą przez góry.
Na przedmieściach zdziwiła mnie, że tu i ówdzie na łysych ścianach pojawiają się masywne drzwi. Trudno było mi uwierzyć, że ktoś może tu mieszkać, aż do momentu kiedy doszliśmy do jednego gospodarstwa (?) za płotem pod drzewem stał muł, kilka kroków dalej przed otwartymi drzwiami, na schodach siedziała kobieta i tkała. Udało mi się rzucić okiem z daleka, tam był jej dom, gdzieś w oddali wisiała żarząca się lampa. Tak sobie pomyślałem, że może oprócz Real de Catorce, które widziałem jest też drugie podziemne, górnicze miasto, pełne tuneli, komnat, szychtów, chodników, niedostępne dla turystów. Może tam jest jeszcze srebro? Bez dwóch zdań Peter Jackson byłby zadowolony mogąc odkrywać to miejsce, może Arda z Hobbita nie jest tylko wytworem fantazji Tolkiena.
Jak już doszliśmy na prawie sam szczyt, gdzie ukazało nam się Miasto Duchów, opustoszałe lata temu, późnorenesansowy (a może udający renesans) kościół unosił się nad ruinami, zostały z niego tylko wspaniałe kamienne łuki, obok wielka rotunda i mury opustoszałym domów, zakładów, sklepów... Gdy nasz współbrat podróży z Sonory powiedział, że tam gdzieś w ruinach słychać kobrę trochę się przestraszyliśmy i  od tego czasu przestaliśmy chojraczyć i trzymaliśmy się blisko niego. W górnej części miasta odkryliśmy bezdenną studnię, pewnie stary szycht górniczy, do której wrzuciliśmy monetę, ale nigdy nie uderzyła o twarde podłoże,  i znów wróciły dziecięce marzenia o podziemnym mieście i bogactwach El Dorado.

I tu kończy się wizyta w San Luis, ale nie wyimki z wojaży meksykańskich.

** tumbleweed. Tak, to słowo nie istnieje w języku polskim, nie znam go lub go nie znalazłem, to właśnie te kłębki suchej trawy, które toczą się przez amerykańskie westerny z Johnem Waynem

*** przy trzeciej gwiazdce opowiem prawdę o tym czemu się jedzie do Real de Catorce a na co nam zabrakło czasu. Pejote, to mały, bezłodygowy kaktus znany ze swoich właściwości psychoaktwynych używany przez Huicholi (miejscowych Indian) podczas ceremonii religijnych, który pomagał im wprowadzić się w stam transu, medytacji i lepiej połączyć się z duchami i bóstwami.
Dziś, i to nawet się skomercjalizowało, można wynająć dżipa z lat piędziesiątych, miejsce w tipi, po zachodzie słońca szaman (?) rozpali ognisko i zaprosi Cię na ucztę.
W Real przypomniała mi się nowela znieulubionego Sienkiewicza: Sachem.






Saturday 27 October 2012

SAN LUIS POTOSI II- CASCADAS



The next stop on our way were waterfalls. We spent three days dabbling, swimming, dipping, plunging, diving, bathing, floating, pooling and it was great.
La Cascada de Tamul is the highest waterfall in the State of San Luis Potosi rising hundred meters over the canyon. In the winter time it dries revealing amazing fluid forms carved by troubled water of the cascade. Over the centuries the tealish water of Santa Maria river scuplt extraordinary forms in soft, beige sandstone forming natural bridges, islands, caves...

It takes almost one hour to take from the ejido La Morena to get to to the waterfall. I recommend swim in the fresh, blue and cold waters of the cave with more than 45 meters deep and absorbing tranquility and beauty. 
In the last few years the level of water is lower and lower; farmers and industry use more and more water from the waterfall - that's why it dries out. If this incident continues it is more than probable that in a few years the cascade will disappear.

Punete de Dios is even greater. 

It was all about diving.  
Do you know the sensation you jump and you start counting one, two, three, four... fuck! enough! five, six, plush and you are safe in the water... at the first time I hated it, later I just loved.
...and the place is pretty stunning. The river has eroded the stone between two hills forming a natural rock bridge, a waterfall and almost circular deep pool with crazy turquoise water surrounded by dark green tropical vegetation. 



 

Kolejnym przystankiem w naszej przejażdżce były wodospady. Przez niemal trzy dni pluskaliśmy się, pływaliśmy, moczyliśmy, nurkowaliśmy, kąpaliśmy się, bryzgaliśmy i chlapaliśmy się.  

La Cascada Tamul jest najwyższym wodospadem w stanie San Luis Potosi.
Zimą a raczej powiedziałbym porą deszczową wysycha i odsłania gaudyjskio rzeźbione skały piaskowca, które niżej tworzą  fantastyczne mosty, wieże, zatoki. 

W ostatnich latach niestety poziom rzeki opada a wodospad wysycha na coraz dłużej. Przemysł, okoliczni rolnicy i coraz bardziej liczne wsie i miasteczka wypijają wodę. Mówi, się, że jeśli rząd nie podejmie żadnych działań za parę lat może już nie być wodospadu!

Puente de Dios daje radę.
Czy znasz to uczucie jak skaczesz do wody i zaczynasz liczyć? Jeden, dwa, trzy, cholera, cztery, niech już się skończy do (tu wstawiasz ulubione przekleństwo), pięć...ufff i lądujesz w zimnej wodzie. Na początku nie chciałem, ale cóż, jak wszyscy to wszyscy. I było fajnie. 

A miejsce, magiczne. Ta sama rzeka wydrążyła w skałach ogromny basen o pionowych wysokich ścianach (tak to z nich skakaliśmy) które z czasem obrosły ciemnym i gęstym lasem. W basenie zaczyna się jaskinia do której można wpłynąć i podziwiać tandetnie kiczowaty kolor błękitnej wody.





Friday 5 October 2012

SAN LUIS POTOSI- Part I Xilitla




Everyone says Chiapas, Oaxaca some Yucatan.

I say Zacatecas, San Luis Potosi and maybe one day Baja California or Sonora.
North of Mexico is an extraordinary place, where native tradition mixes with American and Spanish heritage and colonial tradition. I already wrote a few words about Zacatecas. This time we (me, a group of Mexican friends and my cousin) went to explore San Lusi Potosi.


 

The trip was to take a few hours, we left Mexico City in the very morning. The maps were saying that we need about five hours to reach Xilitla, our first destination. Don't believe google maps! I love them, they are great, but not this time. The highway passes through the Sierra Madre Oriental, the views are breathtaking,especially when you reach the peak of the mountains where you can admire spacious valleys, massive flatlands.
The land become more arid, parched with the sun, cut with the dark blue water of running fast streams and rivers, soaring cactus grow on the slopes of dramatic mountains, the mist was hanging in the air, here and there cows and goats grazed lazily, few pick-ups where passing by. After six hours ride we were not even close, so we started looking for a perfect spot to have a breakfast and a short break.

After all the stories we where told, we were expecting a lot from Xilitla.
Edward James, who was a British poet, discover this place in 1945. His dream was to create ¨a Garden of Eden¨. Laz Pozas, surrounded by natural waterfalls and caves, was built more than 2,000 feat (600 meter) above sea level in a madly green subtropical rainforest. The architecture of the garden resembles Gaudi´s Park Guell but set up in a far more exotic environment.
The concrete sculptures and buildings perfectly merge with jungly tree structures, flowers, hanging lianas, tree roots. The names such as  House with a Roof like a Whale, and the Staircase to Heaven reveals the uncommon sense of humor of James. The many trails throughout the garden site are composed of steps, ramps, bridges and narrow, winding walkways that traverse the valley walls conforms an exciting maze where I was happy to be lost.
Whenever you stop on one of the plazas, squares, rooftops it seems that the view, the frame was designed as it was a movie set... and don't forget that we are in a jungle full of exotic plants and animals.
And this was just the beginning of the trip.



 More photos after the polish version.




Jak się mówi o Meksyku w Polsce, wszyscy, tak mi się wydaję i tak ja mają na myśli plaże białopiaszczyste, palmy powyginane, piramidy schodkowe, okrutnych Majach i może o koniec świata w 2012 roku. Przybył do mnie mój kuzyn i obiecałem mu alterantywną wersję Meksyku, co nie znaczy, że gorszą i  że, będziemy się  wałęsać po pustyni szukając baronów narkotykowych czy imprez w Ciudad Juarez. Północny Meksyk to zobowiązująca kraina, wielkie pustynie, szerokie równiny, wysokie, góry, wielkie rancza, tequila; północnoamerykańska* tradycja miesza się z pokolonialną i przedkolumbijską.

Wyruszyliśmy z Miasta Meksyk nad ranem. Do tej pory niezawodne google maps twierdziło, że dojedziemy do Xilitla’y w jakieś pięć godzin. Zaczynam używać map od Michellin, może te mówią prawdę,bo  po sześciu godzinach byliśmy jeszcze szmat drogi od naszego celu.
Kręta droga prowadziła przez Sierra Madre Oriental, widoki zaokienne chwytały za gardło, uszy zatykały się obcesowo i nieprzyjemnie, nasz wysłużony szewrolet wspinał się prawie na szczyty gór by potem z impetem i na luzie zjeżdżać w doliny.
Ziemia była już bardziej sucha i jałowa, spalona gorącym słońcem, tu i ówdzie poprzecinana rwącymi potokami, zimnej, białej wody górskich strumieni albo spokojnymi ciemnobłekitnymi rzekami, na wciąż ocienionych stokach rosły strzeliste kaktusy, leniwe pasły się kozy, gdzieś w oddali przejeżdżał jakiś dżip.


 Po wszystkich historiach jakie słyszałem o Xilita’i, moje oczekiwania były ogromne, teledysk We are the People zespołu Empire of the Sun pobudził jeszcze naszą wyobraźnię.
Edward James był brytyjskim poetą, który odkrył, odkrył dla świata zachodniego,TO miejsce w 1945, chciał spełnić swoje marzenie i założyć Rajski Ogród. Laz Pozas, położone są wśród naturalnych wodospadów w gęstym lesie tropikalnym. Stylistycznie i architektonicznie przypominają zegzotyzowany Park Guell Gaudiego. Betonowe, organiczne rzeźby i budynki wrastają w dżunglę, czasami trudno je rozróżnić od wiszących lian, dzikich orchidei, liści figowca. James wykazał się też niebywałą i niecodzienną fantazją, ocierającą się o infantylizm Dom o dach jak Wileloryb i Schodach do Nieba (tych jak z piosenki Led Zeppelin). Nietrudno zgubić się w labiryncie schodów, platform, ramp, mostów, ścieżek, ba i zrobisz to z miłą chęcią.
A wszystko otoczone egzotycznymi roślinami, które przywiózł z całego świata...

Tak się zaczęła ta wycieczka.


* Wielu moich znajomych z Meksyku mówi, że już przegrało te walkę dawno, że wiele osób mówiąc Ameryka Północna, w Ameryce myśli o Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej, czasami o Kanadzie, nigdy o Stanach Zjednoczonych Meksyku.
Podobnie mówią moi znajomi z Peru czy Wenezueli, że jak ktoś mówi Amerykanin to nigdy nie pomyśli o Urugwajczyku czy Haitańczyku.





Sunday 26 August 2012

San Juan Chamula revisited

San Juan de Chamula, next to Real de Catorce, are the most mysterious and shrouded in legend places in México. 
You are not welcome in San Juan. Aren´t you (mostly) white, young, with a lot (?) of money trying to see something curious, meet one of the last not globalized  communities in Northern Hemisphere, see what they do with the chicken and a coke in the Roman Catolic (?) temple, if it is true that there are no seats in the church, if the floor is cover with pine needles, hear pre-Hispanic prays, see a real chaman and make sure that you can´t take pictures there, even from your high-tech, tiny camera hidden in a sleeve ?  Probably.
Last time being there I felt very unwanted, I felt being in danger.
Many territories in south Mexico are unofficially excluded from the Federal Government supervision. Mayas, the one who survived the colonization and globalization, are trying to preserve their culture, language and tradition. Meeting with backpackers, globetrotters, tourists, travelers or however you call us, has a great impact on their life and future.
There is one story about Chiapas that I am always telling to everyone.
It was June 2009, I was with my massive backpack in San Juan Chamula, after seeing the church and market, sitting on the bench with a few kids from there curious what I am doing . I decided to see other tzotzil villages in the neighborhood. Locals where saying that there is no bus today, others that maybe in the afternoon or there is a cab, always. 
Seeing a white skin, blond hair, tall guy from somewhere but Mexico, taxi driver proposed my a deal, 60 USD for going there and getting back with him.  There was no chance I paid this money for twelve kilometers  trip, I tired to bargain but the final price was still to high. I said to him I am gonna walk. He looked at me smiled sneeringly.
It was twelve kilometers in the mountains through the forest walking alone. After I passed the first crossroad I decided to try to catch a ride. Yes, it was generally stupid and irresponsible taking into account what I have written before. After half an hour a pick-up stopped finally, there where ten maybe more girls, woman and a men in his late thirties. It was a family of indigenous traveling to San Lorenzo.  Girls where laughing and smiling. I tried to chat.
Me: So, you are living there?
One of the girls (in a very bad Spanish): Yes. We are getting back from the market. What  are you doing? 
Me: I am traveling through Chiapas.
Girl: Where are you from?
Me: I am from Poland, in Europe.
Girl: Where is it?
Me (Ok, it happened that people where saying o Holland, but no one ever asked me where the Europe is): It is very far away.  Eighteen hours by plane to get back home.
Girl: Can you go with the bus? How long is on the bus?
Me (toootally flabbergasted): There is a great ocean, sea. You would have to take a boat, big boat for two weeks.
She was ashamed too. Her sisters where talking with each other in unknown language for me and still laughing.
Me: Which language do you speak?
Girl: Tzotzil
Me: ...and you speak it everyday? Don´t you speak Spanish at home?
Girl: No, many of us, like my mum she can´t speak Spanish.
I got off in the next village.

Photos after polish break made in San Cristobal de las Casas.

  







 San Juan Chamula, obok Real de Catorce, to najbardziej tajemnicze i owiane legenda miejsca w Meksyku.
Goscinni to oni nie sa. Jestes bialy, mlody, masz pieniadze (przynajmniej wystarczajaco zeby dotrzec z Europy do Ameryki), ciekawy o ile nie ciekawski, chcesz zobaczyc jedna z nielicznych spolecznosci, ktore ostaly sie po wielkiej kulturze Majow, sprawdzic czy naprawde w kosciele skaldaja ofiare z zywego kurczaka i buetlki coli (sic!), i czy podloga wyslana jest igliwiem, i nie ma lawek, uslyszec modly szamana w nieznanym jezyku. Czyz nie?
Ostatni raz jak tam bylem, czulem sie nieswojo i niepozadany, jakby ktos zaraz mial mi powiedziec: lepiej idz skad przyszedles...
Wiele obszarow poludniowego Meksyku jest nieoficjalnie wylaczonych spod jurysdykcji rzadu. Majowie, Ci ktorym udalo sie przezyc i przetrwac, kolonizacje, chrystianizacje i globalizacje dzis staraja zachowac swoja tozsamosc, kulture, tradycje i jezyk. Spotykanie podroznikow, wycieczkowiczow- nas wplywa nieodwracalnie na ich zycie. Jedyna obrone jaka znajduja jest izoloacja i pozory niebezpieczenstwa.
Byl lipiec 2009. Po dziwnej i dajacej do myslenia wizycie w kosciele siedzialem na lawce odpoczywajac i porcesujac dane, banda ciekawskich dzieciakow, co i rusz zadawala mi pytania, chciala ode mnie dlugopis, zeszyty, cokolwiek. Zmeczony ich natrectwem postanowilem pojechac do mniej tajemicznej wioski, zeby jednak odpoczac i zrozumiec co wlasciwie sie stalo i dzieje w San Juan. Miejscowi mowili, ze byc moze autobus przyjedzie, inni ze dzis nie jezdzi a tak naprawde to powinienem wziac taksowke, bo jestem bialy i mnie stac. Jasne, ze taryfiarz chcial mnie oskubac jak pierwszego lepszego, po tym jak nie chcial zejsc ponizej czterdzistu dolarow, powiedzialem mu ze moze i jestem bialy ale glupi to nie, i jak tak to ide z buta. Spojrzal jedynie na mnie szyderczym usmiechem.
To bylo jedynie dwanascie kilometrow przez gory i las. Chodzilem juz duzo wiecej, ale jednak tutaj w Ameryce Lacinskiej, wszyscy jakos stajemy sie bardziej leniwi, po tym jak minalem pierwsze skrzyzowanie zaczalem szukac jakies podwozki. Na machajke, jak to mowia moi znajomi, jezdzic nie jest dokonca bezpiecznie, tymbardziej tam. Ostatecznie po jakiejs pol godziny zatrzymala sie duza terenowka z kipa pelna mlodszych i starszych kobiet, za kierownica trzydziestoparoletni mezczyzna. Wgrzebalem sie i usiadlem posrod nich i zakupow, ktore wlasnie wiezli z miasta. Patrzyly sie na mnie dosc dziwnie, smialy sie i usmiechaly. Bylismy z dwoch roznych swiatow.
Zagailem wiec.
Ja: Mieszkacie tutaj? Byliscie w miescie?
Jedna z dziewczat: Tak, wracamy z zakupow.
Chwila milczenia z mojej strony i chichrania z ich.
Dziewczyna: A ty, co tu robisz?
Ja: Podrozuje i poznaje Chiapas. (bylem przynajmniej dumny ze swojej odpowiedzi)
Dziewczyna: A skad jestes?
Ja: Z Polski, to w Europie.
Dziewczyna: A gdzie to?
Ja (zbity z pantalyku): Daleko, jakies osiemnascie godzin samolotem.
Dziewczyna: Aha, a autobusem albo samochodem to daleko?
Ja (z niedowierzaniem): Nie da sie, to jest za oceanem. Za taka wielka woda. Mozna lodka, taka duza ale to jakies dwa tygodnie.
Moje slowa wywolaly pewne niedowierzanie.
Ja: Czemu nie mowicie po hiszpansku?
To wywolalo kolejna salwe smiechu.
Dziewczyna: Wiele z nas nie mowi po hiszpansku (nawet ja slyszalem ze jej hiszpanski jest jakis dziwny i niezrozumialy). Mowimy w jezyku tzotzil.
Zblizalismy sie do miejsca gdzie mialem wysiasc. Oni pojechali dalej machajac mi na pozegnanie. Ten gest znaja.

Zdjecia ponizej juz z San Cristobal de las Casas










Monday 30 July 2012

Chiapas



Esa es Chiapas,
la tierra de los sabores y olores,
la cuna de los Mayas,
la de la Ceiba y el roble,
el café y la lechuza.

Es la tierra donde Dios
suspiró profundo
y exhaló un paisaje
Jaime Sabines





Chiapas is a synonym of omnipresent nature, juicy green jungle, vivid Mayan civilization and finally the land of zapatistas revolution. Lowlands covered with thick and dark rainforest are hardly inhabited; chilly highlands are forested with pine trees among which are scattered colonial towns.


Palenque is one of the greatness archaeological sites I have ever been to.
Unfortunately the renovation has moved one step too far, many building have been reconstructed loosing its authenticity.
The name given by Spaniards means palisade and has nothing in common with the ancient one Lakahma- Big Water (there are numerous springs and wide cascades that are found within the site). The scientist are claiming it was founded in the II century but only under the of Pakal it rose and became one of the most prominent population of Central America. Mysteriously abandoned in X century it became undiscovered and hidden by a tropical forest until the late XVIII century by Mayan hunters (!).

What made the biggest impression on me were El Palacio and the Templo de la Cruz. El Palacio, in terms of spatial organization, might have been built by ancient civilization of Mycenae. Wide patios, massive chambers, maze of corridors, stucco relief proves the high level of civilization.
From the top of the Temple extends mind blowing view over the jungle, far away lowlands and the ancient city.

The city is surrounded by a thick jungle. Unique ecosystem houses exotic animals. Walking around you are likely to see howler or spider monkeys, toucans, a few kinds of colourful parrots or maybe even a quetzal or an ocelot.

Detouring from the Palenque- Ocosingo round we got to the most spectacular and breathtaking waterfalls in south Mexico called Agua Azul. As the name is suggesting the water is turquoise and invites to deep in. It is a bit chilly, but after trekking you will find it really pleasant.




 
Chiapas znaczy natura, gęsta i zielona dżungla, egzotyczne zwierzęta, żywa kultura Majów i miejsce gdzie Zapatistas ciągle walczą a swoje. Urodzajne niziny pokryte dzikim lasem tropikalnym ciągle niezamieszkane i niezbadane przez człowieka kryją wiele sekretów.

Palenque to jedno z najwspanialszych stanowisk archeologicznych jakie do tej pory udało mi się odwiedzić. Jakość zachowanej architektury, detale, wielkość miasta i jego położenie budzi wrażenie.
Hiszpańska nazwa pochodzi od słowa palisada, oryginalna zaś Lakahma znaczy Wielka Woda i rzeczą jasną jest, że wzięła się od bogactwa tego terenu w podziemne źródła, jeziora czy wodospady.
Historycy twierdzą, że zostało założone w drugim wieku naszej ery, ale rozkwit datuje się dopiero na wiek X. Zaraz po śmierci władcy Pakala, pod koniec pierwszego tysiąclecia, miasto tajemniczo wyludniło się a natura wzięła co zabrane i ukryła miasto na najbliższe osiemset lat.
Przestronne patia, wysokie komnaty, labirynt korytarzy i malowidła naścienne przypominają ciągle o świetności tamtej kultury. Największe wrażenie sprawiły na mnie Pałac i Świątynia Krzyża. Siedziba władcy organizacją przestrzeni przypomina pałace kultury mykeńskiej.
Miasto otoczone jest przez las tropikalny. Ten wyjątkowy ekosystem stał się domem dla wielu gatunków zwierząt, łatwo można spotkać wyjce, tukany, wielobarwne papugi a nieliczni może zobaczą quetzala czy ocelota.


Jadąc dalej na południe odbiliśmy na chwilę nad wodospady Agua Azul. Największe wrażenie sprawia chyba widok z góry gdzie soczystą zieleń lasu przecina turkusowa woda.
Trud marszu na sam szczyt wynagradza kąpiel w rześkiej i krystalicznie czystej wodzie.




Saturday 12 May 2012

Tulum

August 2009

It was a sunny (it already sounds cliché, but it was) and hot morning. Me, my sis and three of my girlfriends were driving from Coba to Tulum. Our plan was to find a paradise beach, somewhere on the Riviera Maya. Basically what we, or they, wanted was palm trees, white, fine sand, turquoise water, small cabañas on the beach, sunsets, maybe a few parties ...and I bet girls wanted to meet tanned surfers:)
We where on the taxi, all sweated, tired and uncomfortable, finally we exit the thick forest and started to drive along the coast, when suddenly girls started to scream with excitation.
-Aaaaa, stop, stop the car! It is here!
-It is amazing!
-Fuck !!!
I look at them, later on my right... yes we arrived to the Paradise. This one was called Playa de Pescadores. Apart from the dreamt beach there where fisherman's boats, seagulls, few indie backpackers and a restaurant with a decent seafood.
We spent there great time, laughing, swimming, sunbathing, snorkelling, walking, taking sexy beach, sand and palm pictures, falling in love with Tulum.
I was sure that sooner or later I'll be back there!
February 2012
I got back there with my sis and mum. They came here to spent winter holidays. But...
Mayan used to call it Zama - City of Dawn. For years it used to be a tranquil refuge from cities, people, rush, civilization and present. Unfortunately it is changing rapidly and without any plan.
It is not virgin or semi-virgin any more. You shouldn't be surprised meeting a bunch of Australian or French kitesurfers or yogis from South Africa hanging around. In the south there is Zona Hotelera which looks like a proper town with hotels, bars, restaurants, spas, shops (sic!). Seems to be very sustainable, green, bla bla bla and all the hippies go there but locals are concerned about their homeland. The newcomers (in majority Europeans - Italians, French and Germans) are invading mangroves and jungle furtively, depriving animals, their home , destroying ecosystem.
Obviously it is not like Cancun or Acapluco with towers, massive resorts, industry disconnected from local culture and people, but it is not a laid-back place where you meet miejscowych to chat. Sadly the place had lost it unique charm and authenticity, it used to be a Mayan port city, turquoise water and a few cabañas, fisherman's, now it become just a regular resort.

Fortunately cenotes are still unexploited. 
Diving in cenotes takes you in a different world. The water is so pristine that you feel like floating there was no gravitation, rays of sun enter through eroded rocks inside under the water creating an extraordinary spectacle of darkness and light. Sometimes you swim through a dark duct to get to a bigger chamber where bats are hanging form the ceiling or if the water is very calm you can see the reflection of you form under the water (that is really awesome). There is a yellow rope guiding you thorough t the maze of Hades. Man, just do it!
I realized that you might not know what a cenote is...
The bedrock of Yucatan is build with fragile, thin and delicate layer of limestone. Years ago meteorite fall on the peninsula and the rocks collapsed exposing the shallow underground water. Due to the material, generally, cenotes creates system of connected underground caves easy to explore.
People says that few of them where also entrances to underground Mayan temple, but unfortunately I have never seen that.

Please if you go there don´t use a sun cream, or use it at least half an hours before entering the water the same with mosquito repellent. You won´t get sunburn or bitten by mosquito in the cave. All the chemicals pollute the water. 
(Please use the same logic approaching coral reef or entering any sea, river, lake ).
Last week there was a conference about future of Tulum.




Sierpień 2009

Z Coby do Tulum kursuje jeden autobus dziennie, nie przyjechał. Cóż musieliśmy znaleźć taryfiarza, zbić cenę do połowy przekonując go, że się zmieścimy w piątkę do taksówki, że to wcale nie jest tak daleko, i że jak będzie policja to schowamy głowy tak, żeby widziała jedynie trzy blondynki z tyłu. Udało się. Czar i uroda mojej siostry i koleżanek podziałały jak zwykle.
Tak, poranek był piękny, niebo- jak przystało na niebo- niebieskie, ptaszki ćwierkały a my mieliśmy do przebycia ze czterdzieści, może kilometrów, w bardzo gorącej i dusznej taksówce bez klimatyzacji, gdzie otwierało się jedno okno. Gdy wyjechaliśmy wreszcie z dżungli i zaczęliśmy jechać wybrzeżem zrobiło się dużo przyjemniej.
Jechaliśmy do Tulum, nie rezerwując, nie szukając niczego wcześniej, chcieliśmy turkusowe morze (takie jak z widokówki), biały, drobny piasek, zwichrzone wiatrem palmy i mały domek na plaży.
Jedziemy i jedziemy. Nagle, dziewczęta zaczynają krzyczeć:
- To tu, zatrzymać się!
-Wow!
- O (głęboki oddech) kurwa!
I tu się właśnie zatrzymaliśmy. Lista wymagań został spełniona, doszły jedynie hamaki wiszące pod palmami, małe kutry rybackie, białe mewy, bar na plaży i knajpa z przyzwoitymi owocami morza.
Na Playa de Pescadores zostaliśmy kilka dni- śmiejąc się, pluskając w kiczowato lazurowej wodzie, leżąc na piasku tak białym, że wydawał się sztuczny, nurkując na rafie koralowej, robiąc zdjęcia jak z Vivy, jedząc pyszne ceviche i pijąc litry michelady!

Wtedy wiedziałem, że tam wrócę.

Luty 2012
Tak jak pomyślałem, tak zrobiłem. Tej zimy na meksykańskie wakacje przyjechała nie tylko moja siostra ale i mama. Postanowiliśmy zobaczyć to co najlepsze z południowego Meksyku. Wiązało się to z długimi nocami w autobusach i kilkoma innymi niedogodnościami, ale one były Gotowe na Wszystko.
Chcieliśmy spać w tym samym miejscu i odpocząć tak jak kiedyś. Byłoby nam niezmiernie łatwiej gdybyśmy ja bądź moja siostra znali choć nazwę tego miejsca. Więc znów zrobiliśmy tak jak poprzednio jedziemy dopóki nie znajdziemy Tej właśnie plaży. Ale... 
Nie sądziłem, że w ciągu niespełna trzech lat Tulum mogło się tak zmienić!
Majowie, nazywali je miastem zmierzchu, przez lata, to właśnie tu można było uciec od zgiełku, miasta, cywilizacji, dnia dzisiejszego. Odpocząć.
Krwiożercze (a co tam!) macki imperializmu i globalizmu dotarły też tu! Byłem dość zaskoczony widząc australijskich kitesurferów furkoczących na wietrze czy joginów z Południowej Afryki wyginających śmiało ciało podczas zachodu i wschodu słońca. Kilka kilometrów na południe od stanowiska archeologicznego powstała miasteczko hotelowe. Tam znajdziemy bar, restauracje, spa, sklepy- wszystko czego (nie-)potrzebuje współczesny człowiek! Udają, że są bardzo ekologiczni, fakt wszystko wybudowane jest z drewna, ale mam wątpliwość czy nie pochodzi ono, np. z Kanady, wszędzie są panele słoneczne i inne wynalazki. Ale kiedyś to było bardziej ekologiczne- tylko zimna woda, prąd tylko przez godzinę po zachodzie słońca i to w trzech gniazdkach, bez basenu z chlorowaną wodą. Lokalni skarżą się bardzo, że Nowi zabierają im ich ziemię, klientów, a najgorsze, że zaczynając zabudowywać lasy namorzynowe!
Nie ma już swoistego kontaktu z miejscowymi. Kiedyś właściciele kilku cabañi na plaży, z którymi spędzało się wieczory słuchając opowieści o morzu i lesie, dzikich zwierzętach, obyczajach i tradycji, dziś pokojówki czy kelnerzy, z którymi już nie tak łatwo zwyczajnie pogadać przy piwie.


Dla mnie chyba najciekawsze są cenotes. Ciągle nieodkryte, schowane głęboko w lesie. Powinienem zacząć od tego co to jest.
Podłoże skalne Jukatanu zbudowane jest z piaskowca. Wieki temu, spadł tu deszcz meteorytów szatkując i dziurawiąc delikatną strukturę i odsłaniając płytkie wody. Przez lata, wskutek erozji, wiele pojedynczych jaskiń połączyło się tworząc podziemne (i podwodne) labirynty.
Mówi, się że niektóre z nich były wejściami do świątyń majów. Jeśli to prawda to chcę.
Nurkowanie w centoes to przeżycie jedno w swoim rodzaju. Woda, kryształowo czysta, sprawia, że masz wrażenie jakbyś lewitował, zamknięty w jaskini tak naprawdę nie wiesz gdzie jest górą a gdzie dół. Pływasz podziemnymi korytarzami z jednej części do drugiej, czasami przez ciemne, czarne wąskie tunele, żeby wpłynąć do wielkich podziemnych komnat, gdzie przez zerodowane wiatrem, deszczem i czasem skały, przedostają się promienie słoneczne, które pod wodą przybierając kolory od zielonego po błękit. Mhhhhh...

Apel.
Jeśli wchodzicie do cenote, jeśli wchodzicie do jakichkolwiek zbiorników wodnych, posmarujcie się kremem na opalanie i maścią od komarów przynajmniej na pół godziny przed. Nie chcemy przecież zniszczyć tych cennych ekosystemów, zanieczyścić wody!(ani wychodzić śmierdzący od repelentów na komary!)
Dziś na rynku dostępne są już tzw. środki biodegradowalne, ale są drogie i sam proces produkcji budzi pewne zastrzeżenia.