Tuesday 9 April 2013

Laguna Miramar




Over the hills and far away, hidden in Selva Lancodona, there is a Laguna Miramar which pristine, ridiculously turquoise and warm waters welcomes steadfast out-to-their mind backpackers.
One of the most, if not the most, remote places in México  is a home to ancient civilization of Maya culture and tradition.
You are asking how to get there? It is a piece of cake if you have your biplane: you just land in San Quintin and from there it is just a few kilometers away, if not...You can take an overnight bus to San Cristobal de las Casas or Palenque (fourteen hours), than a van to Ocosingo (two hours more), a combi to San Quintin (five maybe seven hours), once you get there you walk to Emiliano Zapata pay the entrance fee and walk or ride a horse for the next hour and a half (twenty in total). It definitely pays back! The untouched rainforest's echoes with roars of howler monkeys, try to spot spider monkeys, tapirs, macaws and toucans, the jaguars (un)fortunately ran away.
The forest still harbor abandoned Maya cities, temples, paitnings- two days before our arrival the found a figure of, God of Water, many places haven't been explored by archeologist...
The first day passes lazy and great, admiring the remoteness.It wasn't even a midnight when the sudden gust of wind brought hot and sticky air, the lake swelled rapidly and the waves started hitting wooden canoes, leaves fell down and my hammock start swinging, the nightsky cleared up and the the Full Moon came forth. Everyone woke up, I went to shore to get a glimpse over the silver moonlight reflected in the Laguna water it was so...Twilight :)
After a great night spent in the hammock my friend woke me up saying: Adrian! It is time, the sunrise!
There, in Chiapas, is just the begging of the day, no one cares about how beautiful it is, how many tones of red, pink, violet, orange appears one the sky.. For me, an urbanite, not accustomed to it,  a sunrise is a magical spectacle of beginning, time for stand and stare. This one was unique, the flat surface of Laguna was reflecting the colours of the sun rising behind the mountains until it came. It was like an explosion of golden brightness. 
In the morning we took a canoe and with our guide went for a tour over the Laguna. That was a deal! Thanks to him we understood what is the Laguna for there, who they are and that he speaks three different Maya languages. Climbing to the mirador was quite difficult in flip flops so finally we climbed barefoot, and I must say it fell great.





Za siedmioma górami, za siedmioma lasami, za siódmą rzeką...i już prawie jesteśmy, jest laguna, ukryta przed wzorkiem leniwych, ciekawskich i wygodnych. Ciepłe i kiczowato turkusowe wody laguny witają strudzonych, zmęczonych ale wytrwałych podróżników.
Bułka z masłem­
Pewnie zastanawiasz się jak się Tam dostać. Bułka z masłem. Jak już dolecisz do Meskyku, bo mniemam, że ciągle jesteś nad Wisłą (a być może Tamizą), wsiadasz w autobus do San Cristobal de las Casas, potem w kolejny, mniejszy do San Quintin, jeszcze tylko siedem kilometrów przez gorący i wilgotny las tym razem piechotą bądź konno i już, możesz zanurzyć się w lagunie. Mniej więcej po dwudziestudwóch godzinach docierasz do celu, ale gra jest warta świeczki. Selva Lancodona, która otacza lagunę jest siedliskiem bogatej flory i fauny: z daleka usłyszymy wyjce, może uda nam się zaobserwować tukany, papugi, żółwie czy krokodyle. Podobno nocą można usłyszeć jaguary, ale pewnie to tylko marketingowe plotki. Las ciągle ukrywa opuszczonei niezbadane miasta i świątynie znikającej cywilizacji Majów: dwa dni przed naszym przyjazdem odkryto posąg, który nazwano Bogiem Wody, ale tak napawdę nikt póki co zbyt dużo nie wiedział, może pilnował wejścia do jaksini, świątyni...
Dzień pierwszy minął na pociesznym leniuchowaniu i upjaniu się naturą. Po zachodzie słońca dzień się skończył,jedynie niektórzy rozpalili ogniska, inni zbierali się powoli do snu.
Nie wybiło nawet północy, gdy zerwał się ciepły i lepki wiatr, laguna wzburzyła się i krótkie fale zaczęły uderzać o drewnianie łódki zacumowane przy brzegu, liście spadły z drzew i mój hamak zaczął się delikatnie kołysać, nocne niebo rozchmurzyło się i pojawiła się wielka tarcza białego kiężyca. Chyba wszyscy obudzili się. Wstałem i podszedłem zobaczyć co się dzieje. Jedynie kilku gapiów podziwiało srebre światło księżyca odbijające się w wezbranych wodach. Brakowało wśród nad jedynie Edwarda Cullena :)
Po nocy spędzonej w hamaku, przed świtem, słyszę: Adrianie! Wstawaj, wschód słońca. Nie trzeba było mnie specjalnie namawiać, owinałem się jedynie w ciepły koc i podeszliśmy nad brzeg.
Poza miastem, poza cywilizajcą, wschód słońca wyznacza jedynie godzinę pobudki, początek pracy. Dla mnie, mieszczucha, to często przespany spektakl poranka, kolory: roż, fiolet, pomarańcza, czerwień zwiastują dobry dzień, Chiwilę potem obudziły się mgły i zaczęły bezczelnie tańczyć i harcować nad lustrzaną taflą laguny, tak jaby krzyzały zrób mi zdjęcie teraz. Gdy tylko słońce wyszło zza gór, nad wszystkim rozlało się złote, oślepiające światło odbite od laguny.
Rybacy wypłynęli do pracy.
Powrót znad laguny już tak przyjemny nie był, wyjazd parę chwil po północy, z wojskowego pasa lotniczego półciężarówką z kipą i dwiema drewnianymi ławkami nie należał ani do najwygodniejszych ani chyba też do najbezpieczniejszych.Nad ranem zrobiły się zimno a ta sama puszcza i ten sam księżyc nie był już tak inspirujący i piękny, a nieco starszny. Chyba tak szmugluje się ludzi przez granicę gwatemalsko-meksykańską, która nota bene było o rzut beretem.