Tuesday 31 May 2011

becoming a surfer czyli jak to sie robi na Costa Balsamica


How I got back:)


(2,3) from El Salvador Ministry of Travel site

Dotralem do Mekki surferow. Plaze Costa Balsamica nie zachecaja do plywania czy pluskania. Brzeg jest kamienisty, dno gwaltownie schodzi w dol a woda staje sie gleboka, fale sa silne i wysokie.
Zycie nad Pacyfikiem rzadzi sie innymi prawami, rytm wyznacza slonce, a czas odpoczynku i pracy ocean. Dzien zaczyna sie najczesciej od porannego surfingu, czyli tuz po wschodzie slonca, co w przypadku Salvadoru oznacza chwile po szostej rano, potem sniadanie i lagodnie kolyszacy sie hamak a w tle szum fal i wyjaca bryza... potem jeszcze jedno plywanie przed zachodem slonca i wieczorne party.
Jak uczy mnie przewodnik, jesli nie jestem surferem to ich nie zrozumiem, bo oni sa ulepieni z innej gliny i powinienem o nich raczej myslec jak o delfinach a nie o ludziach. Ktos tu przesadzil lekko.
W El Tunco poznalem rowniez kolejnego salwadorczyka, ktory na codzien mieszka w Paryzu i jest malarzem, a tu byl niesurferem a hedonista, ze sie tak wyraze. Fajnie maluje, zreszta zerknijcie. Zabral mnie z powrotem do stolicy woim mega volkswagenem.

Uhuhhuh... I am Adrian. I wanna be a surfer. Life by the Pacific is unique, time passes differently. Everything depends on sun and the ocean. Surfing is hard. You need to be in a very good shape to practice it, at least at the very beginning. Being a surfer is a lifestyle. You wake up with the sun and go surfing and then you rest, swinging in the hammock smoking or/and drinking and once again surfing just before sunset. And you are exhausted after surfing and you need this time to recover. My amazing guide told me that it is hard to understand surfers and we should treat them rathre as dolphins not people. (WTF) Costa Balsamica beaches are not made for swimming. There is alomstno sand, but pebbles,so when wave comes back stone hits your ankles...auch... water is deep and currents are strong and waves high.

In El Tunco I met a salvadoran painter, who lives in Paris and was just relaxing here, check his website if you are interested..


Monday 30 May 2011

Hula Hula




Guate-San Salvador/from the bus






San Salvador, najmniejszy kraj Ameryki Srodkowej, mial byc bardzo niebezpieczny, badz niebezpieczny. Jak tylko dojechalem, chypcikiem, czmychnalem do najblizszego hotelu, tak hotelu. Salwatorskie telenowele sa debesciackie (!), obejrzalem prawie caly odcinek siedzac w barze i czekajac na papusy, powloczuste spojrzenia, piekne rezydencje, szybkie samochody... bym sie do takiej moze przeniosl na jakis weekend...

PAPUSY

Kazdy kraj Ameryki Srodkowej ma swoje placki z kukurydzy. Salwatorskie papusy sa duzo grubsze niz tacos czy burritos i sa nadziane serem, fasola lub cukinia. Miejscowi jedza je z piklowana kapusta i marchewka. Calkiem niezle, ale ja jednak pozostaje przy quesadillas de flor de calabeza (czyli z kwiatem cukini-rarytas)

Stolica, El Salvador, zrobila na mnie dobre wrazenie. Nie mozna powiedziec, ze to jest ladne miasto, ale z pewnoscia lepsze niz inne stolice regionu. Co rzuca sie w oczy to porzadek i wzglednie czyste ulice, przynajmniej w centrum. Mozna by sie spodziewac, ze w upalnym kraju latynowskim zycie w miescie zaczyna sie po zmierzchu, nie tu. O osmej ulice sa puste a ruch samochodowy ustaje. Mieszkancy wola nie kusic losu niepotrzebnie. Jasne, ze jest otwartych kilka barow, dyskotek czy kasyn, ale strzeze je horda bramkarzy uzbrojonych po zeby. Na porzadku dziennym zobaczymy tu ochroniarzy z ostra bronia, strzega nie tylko slepow jubilerskich ale i tych z warzywami.
Pierwsza rzecza jaka mnie urzeklai rozbroilazanim jeszcze dotarlem do miasta byla to nazwa placu: Hula Hula. Moj pierwszy cel. Okazalo sie, ze to jednen z trzech glownych placy, ten najbrzydszy, zagracony budkami z ciuchami, handlarzami z pitackimi filmami, sprzedawcami niechcianym rzeczy a na dodatek brudny. Coz pozostaje mu korona za najladniejsza nazwe.
Kolo Plaza Barrios stoi zas dosc niezwykly, brutalistyczny, kosciol z genialnymi witrazami- Iglesia de Rosario. Bryla poczatkowo dziwi, ale gdy tylko wejdzie sie do srodka zachwyca spokojem, zrownowazeniem i gra swiatla, niepozorne cudenko. Rubén Martínez przekryl caly kosciol poteznym lukiem, ktory sprawia, ze kosciol jest przestrzenny i zwarty.
W Salwatorze poznalem miescowych, dzieki czemu na chilwe przestalem byc turysta z przewodnikiem, ktorych jest tu niewiele nota bene. Jednen z nich byl pol palestynczykiem... W XIX wieku do Salwatoru i Hondurasu wyemigrowalo tysiace palestynczykow. Od tego czasu stali sie wazna czescia kultury Ameryki Srodkowej, poprzedni prezdent Salwatoru byc pol-palestynczykiem. Imigranci kontroluja rowniez sporo galezi przemyslu i biznesu! Moral mieszkancy Palestyny -zydzi i filistyni sa obrotni.
Ze ze stolicy udaje sie nad Pacyfik. Do Mekki, a jakze by inaczej, surferow, La Libertad i El Tunco. Postaram sie dolaczyc do grona wspanialych:)

After couple of hours in Guatemala City, which I spend running around (literally, it was Gudatemal Coty Marthin in flip-flops) and looking for a working a cash machine I reached San Salvador. It gets dark at 6 PM there! Lonely Planet warns that the city is dangerous, very dangerous. So I just went to the next door bar where they serve papusas and some nice Salvadoran beer.

PAPUSAS

Salvador, like every Central American country has its own type of tortillas, here they call it papusas. There are thicker than tacos and always filled with cheese, frijol or meat. You eat it with pickled cabbage, onion and carrot and some hot salsa.

El Salvadord is not a beautiful city, but it has this thing that makes city likable. It has clean and tidy streets, things that I started apprecaiting just here in Central America. You may think that in a latin country streets are full of people after sunset when it is bearable to walk and stand that teenagers are hanging out and neighbours are sitting on the street chatting and drinking beer. No, not here! The city empties after six, there are no cars on the streets, people are just scared...

City has three main squares. I love one, but only for its name: Hula Hula. It used to be neat and vibrant square, now you cannoy call it like that. It is filled up with aluminium stands, kiosks where thay sell cloths and dvds, play loud music, it reminds rather market, cheap market. Unfortunately. Behind Plaza Barrios stands incredible and just beautiful church-Iglesia de Rosario designed by Rubén Martínez. This brutalist temple has calm, quiet and mystic interior created by colourful stained-glass windows. WOW.

In Salvador I met some local folks I get acquainted, thanks to that I was not a tourist for three days and I have heared a few stories about the country, why they are so many Palestinians there, how do they leave and what happened during a very recent civil war...

From San Salvador I am going to La Libertad & Costa Balsamica to try surfing in so-called the best place in Central America, maybe I will become a surfer!

Thursday 26 May 2011

Antigua&Popocaya

















Witam, witam ponownie. Ciag dalszy nastepuje nastepujaco:

Antigua (czyli stara albo ladniej antyczna, wiekowa) to miasteczko o wysokim poziomie koncetracji turystow, szczegolnie amerykanskich. Gros z nich, o wielkie nieba, przylatuje tu imprezowac, bo alkohol tu tani, imprez duzo, mozna spotkac duzo krajan i generalnie fajnie jest. Pozostawie to moze bez komentarza, jedynie ze moj hostel nazywa sie Jungle Party, ma coolerskie hamaki i przyciaga same zajebistosci w Ray Banach od ktorych moglbym sie tylko uczyc.
A teraz serio Antigua to typowe, srednio zachowane miasteczko kolonialne, zniszczone niedawnym trzesieniem Ziemi, co dalo sie we znaki wiekowym kosciolom, klasztorom i palacom. Nie powala, jak kazde miasto kolonialne ma maly park w centrum, otoczony kamieniczkami z podcieniami, fontanne na srodku i prostokatny uklad ulic ( taki jaki znamy z amerykanskich filmow np: calle 16 norte) i jest generalnie slodko. Fajnie, ze mozna sie tu czuc bezpiecznie i swobodnie, a ludzie sie symaptyczni, pomocni, goscinni i usmiechnieci.

Wulcan Pacayan mial pluc lawa w te i we w te. Ladnie to wszystko wyglada na zdjeciach sprzed roku kiedy to rzeczywiscie zarzyl sie, prazyl i bulgotal, goracej lawy nie widzialem. Powyzej 2000 m n.p.m zaczyna sie krajobraz jakby ksiezycowy (o ile oczywiscie tak wyglada Ksiezyc), czarny piasek, ostre skaly i nisko wiszace chmury, nie ma drzew. Powiem tak, bunkrow nie ma ale tez jest (prawie) zajebiscie.

A i jeszcze jedno, spotkalem pierwszych ziomkow z kraju rodzinnego, ktorzy w podrozy sa juz ponad rok, luknijcie jak macie czas. Moral na dzis i wczoraj, sprzedajemy lodowki, pralki, Isrody i inne zbedne gadzety, pakujemy plecaki i w droge. Ja tez, jutro do San Salvadroru, a potem na plaze z mysla ze zrobie swoje pierwsze kroki (slizgi?) na desce! Yuhu!

After a short ride through the stunning mountains I arrived to the most beautiful city in Guatemala.

Antigua is a small, not quiet- for sure, town, one hour ride from Guatemala City. You must have heard about this hole, there are thousands of tourists here, many of them are from USA, and many of them (sic!) came just to party. Cheap drinks, weed and girls?At least in my hostel -Jungle Party-for sure you can take a short course How to be the coolest?
The town is not amazing, it was destroyed by an earthquake couple of years ago, so all the churches are in ruins, many palaces are destroyed... The main square is OK. Just OK. I have a feeling that I will compare all the colonial cities to Guanajuato in Mexico or to Santiago de Cuba, and this might be unfair to all the other cities.

I also went hiking on the active volcano called Pacaya. In the agency they were saying that we might see lava. The guide said: you could have seen it last year when we had a massive eruption, not now. But once you get above 2000 m asl it looks fantastic. Warmish black sand and pebbles, sharp dramatic rock, no plants and this mysterious clouds ( we took it at first as a smoke).

Oh and one more important thing, you feel and are save here, finally I would say.
First week is over. Tomorrow I heading to San Salvador in El Salvador I should get my beach time there and I would definitely try surfing. Yuhu!

Wednesday 25 May 2011

Tecun Uman & Xela














l
l







Tempo nieco spowolnilo, czas akcji przeszlosc, miejsce akcji Ameryka Srodkowa.

Przejscie graniczne pomiedzy Meksykiem a Gwatemala jest na rzece, w strefie przygranicznej czekaja rikszarze, zeby leniwcow przewiezc na druga strone Styksu.
W kontroli paszportowej zamiast Hola, Buenas, Passaporte uslyszalem lekko koslawe czesc. Jak sie za chilwe okazalo sie, pogranicznik, mieszkal w najwiekszym niegdys polskim miescie- Chicago, a bylo to 2o lat temu. Poznal tam wielu ziomkow i z wieloma sie zaprzyjaznil. Jak kazdy obcokrajowiec umial trzy zwroty podstawowe : czesc, jak sie masz i kurwa mac :P
Z Tecun Uman musialem pojechac do oddalonego o cztery kilometry dworca autobusowego, tym razem ja okazalem sie leniwcem i boi-o-swoje-rzeczy-i-zycie-dupa. Stamtad mialem jechac prosto do Quetzaltenango (teraz stop, przeczytaj to na glos i powtorz i zapamietaj, wraz z Chichicatenango czy Chimaltenago). Okazalo sie, ze nie ma autobusow do Xela´i ( oni tez sobie upraszczaja zycie i tak nazywaja Quetz...), jedynym sposobem zeby sie tam dostac to jazda z dwiema przesiadkami tzw. chicken busem

CHICKEN BUS ( musza sie pojawiac co jakis czas dygresje)
Gwatemalczycy sprowadzaja ze Stanow nieuzywane juz zolte autobusy, ktore w USA dowoza dzieci z przedmiesci do szkol. Tu oni je pimpumuja: najpierw przemalowywuja na przynajmniej 5 roznych kolorow, kolejno dodaja gwiazdy, blyskawice, ognie, zwierzeta i czego tylko dusza zapragnie. Do srodka pchaja dwa razy tyle siedzen ile bylo przedtem. To taka ichniejsza wersja Ryanair'a, mozna smailo powiedziec. Oprocz kierowcy, o zdolnosciach Fernando Alonzo'y, jest jeszcze jedna osoba: bileter, naganiacz, pilot, ladowacz, ktory ze zwinnoscia lemura wskakuje na dach i laduje kosze ze zwierzetami (kaczki, kury, golebie), owoce, rowery, telewizory...

Po piecio godzinnej jezdzie z przesiadkami zmeczony dotarlem do Xela´i jeszcze tylko jedno colectivo i jestem w hostelu.
Xela to drugie co do wielkosci miasto w Gwatemali, ma ponad stotysiecy mieszkancow, dziala tam dosc preznie kilkanascie szkol jezykowych, dlatego miasto wydaje sie powoli westernizowac, bardzo powoli... a i mozna spotklac sporo bialych.

GRINGOS czyli bialasy
Zawsze zatnawiam sie czy mnie widac, czy widac ze jestem turysta. Wlasnie w Xela'i zorientowalem sie jak bardzo. Jedynm rzutem oka na plac glowny mozna zobaczyc kto jest stad a kto przyjezdny. Zdradzaja nas nie tylko kolor skory, ale tez wzrost... gwatemalczy nie nosza krotkich spodni ani sandalow ( nawet przy 40 stopniach).

Tu kobiety wciaz nosza folkowe stroje ( i teraz tak naprawde nie wiem czy ciagle je mozna nazwac folkowymi czy po prostu codziennymi) a gros dzentelmenow nosi kowbojskie kapelusze ( one to sie chyba rozprzetrzenily sie na cala Ameryke). Dla turysty intersujacy wydaje sie jedynie Parque Central i to wszystko, reszta to zwykly miejski sprawl, biedne suburbia, poskelcane domy bez kanalizacji; szerokie, brudne, brudne i jeszcze raz brudne ulice, zadnych parkow (moze i lepiej). Powiedzialbym, ze maja jeszcze przyzwoity targ, gdzie mozna kupic slodkie, dojrzale i smaczne mango, pomarancze, banany, papaje... ale chyba kazde miasto czy wioska Ameryki Srodkowej takowy ma.
Warto jednak zobaczyc okolice Xela´i ( tak sie zastanawiam czy ktos to jeszcze czyta, niewazne, strona numer siedemnascie) kilka wiosek i moze pokapac we Fuentes de Georginia.

Najbardziej zakakujac byla wioska Zunil, gdzie wierzenia Majow mieszaja sie z chrzescijanskimi (bardzo przypomina mi to San Juan de Chamula w Chiapas, Mx). Mieszkancy niewilelkiej wioski w gorach czcza San Simon i wydaje sie ze to on tu jest numerem jeden. Sam Simon ma swoj dom gdzie mieszka. Wlasciwie mieszka tu kukla, kukla ktora ma swoj salon, sypialnie i garderobe. Szamani codziennie sadzaja go na krzesle w jego salonie i ubieraja, nie moze zabraknac okularow przeciwslonecznych i kowbojskiego kapelusza. Wieczorem zas przebieraja go w pizamke i klada do lozka, tak poprostu. W ciagu dnia mieszkancy trzy razy dziennie skladaja mu ofiary z zywych zwierzat- kury albo golebia. Napierw odcinaja glowe biednemu ptakowi, krew wlewaja do jednego kielicha a reszta lezy na duzej plastikowej tacy, potem szaman zanosi to wszystko na dach i pali razem z ziolami.

Po tej dosc ekstrawaganckiej wizycie mozna sobie odpoczac w goracych zrodlach, osiem kilometrow od Zunil, gdzie woda dochodzi do 52 stopnii celcjusza, czyli taki rosolek. Jakby tego bylo malo one tez maja dosc niezwykle polozenie-caly czas wisi tam gesta mgla, ze widac tylko na odleglosc dwoch moze trzech metrow.... ach ta mistyka majow

CDN

So, from Ciudad Hidalgo I cross the massive steel bridge to Guatemala, what I found funny the gurad knew copule of words in polish. I cautch a tricicleta ( it's riksha style bike) to the bus terminal. Obviosuly there where no buses to Quatzeltenango ( now, stop and try to read and remeber it and than ask for direction) they told me that I can go there and catch a
chicken bus ( Relahau) and change there for a bus to (...ltentango) and form there it is just 15 km to Xela ( which is the abbrevation of Quetz...).

CHICKEN BUS ( I don't really know why it is called chicken and not pork for instace)
I am sure you know, at least from the movies the yellow bus that takes kids in US to the school. So guatemalian imported many of them, pimp them up painting in rainbow colours adding some stars, animals, thunders... and now they are the only buses in Guate. Aparat from the driver there is also one guy - who is helping and selling tickets, packing animals, fruits, bikes and refrigerators on the roof.

So after 5 hrs I was in my hostel, happy to leave my passport and money in the savebox and just walk around. Xela is a bit westernized city, there are plenty of Spanish language school and many students, most of them are americans. All, almost all, americans have this amazing american-Spanish accents.

GRINGOS
I was always wondering if you can see, straightaway, all the whities turists. So yes. One glimps and I could count all the gringos on the square. And it is not only colour of the skin but also the cloths-Guatemalan don't wear shorts, flip-flops or sandals and shades.

Here ladies still wear beautiful, ethnic dresses and all the gents have hats ( the same as in Texas and probobly in entire America). For a turist there is not much to do in Xela, the historic center is just, literally, one block. Apart from that, there is a market that seems to be cool. You can get there fresh, juicy and sweet mangoes, papayas, bananas and drink my favourite licuados ( finally!)

Around Xela there are couple of nice villages where christian and western culture mixes with the Maya's tradition and believes. In Zunil they worship San Simon. He used to be Maya god and now he is a christian saint(!) San Simon has his own house with bedroom, walk-in wardrobe... He, a plastic toy, changes everyday, wears sunglasses and cowboy hat. In the evening shaman takes him to his bedroom and San Simon sleeps there. Villagers, apart from praying, also scarify animals ( pigeon or chicken), cutting the head and pouring the blood in the the goblet and than shaman burns everything on the roof. In spite of protest of priest they also take the doll for Easter celebration, dancing (!), eating and partying with it!

After this extravagant experience you can just enjoy hot spring in Fuentes de Georginia cover with mystic fog..wrau...mystic Maya world

Tuesday 24 May 2011

Huatluco, MX


Czy ogladaliscie
Y tu mama tambien ? To wlasnie w jednej z Zatok Huatulco (Bahia Maguey) krecono sceny na plazy.
Szeroka, pusta, chcialoby sie rzec nawet dziewicza, a jakze, plaza Pacyfiku, bialy piasek, szumia fale, wysokie palmy, generalnie szmery bajery i bajka. Niestety Bahias de Huatulco dostaly sie w rece rzadu meksykanskiego i skutecznie gina. Zaplanowano tam kurort i basta. Bede wiec wysokie hotele, betonowe bulwary, sklepy i kina a takze smog, brud i trzysta tysiecy turystow miesiecznie i wysoki przychod. Dla najdalszych zatok jest jeszcze ratunek, droga jeszcze nie zostala doprowadzona, ciagle rozciaga sie tam park narodowy, a plaze sa relatywnie puste. Nie jest to jednak juz ten raj na Ziemii, do ktorego jechalem. Nie wiem, cholera mnie bierze jak widze ze na nizla plaze ktos prowadzi ohydne i ordynarne betonowe schody...A od tego juz krok zeby zamienic plaze w kolejne Cancun czy Acapulco.
Nie zrobilem nawet zadnych zdjec, bo czemu? Brudnej plazy oblepionej, inaczej tego nazwac nie mozna, bialymi krzeslami ogrodowymi? Wysypka ohydnych krzesel do tego charakterystyczne stoliki "z dziurka" ma parasol. jakby tego bylo maloto te obskurne baro-restauracje, skrzetnie skonstruowane z resztek blachy, folii, desek i sumiennie ozdobionych liscimi palmowymi. Sorry ale nasze miasteczka nadmorskie odpadaja w przedbiegach... Miasteczku? Szkoda gadac.
Czekalem tylko na to zeby wyjechac, wyjechac w strone Gwatemali. Najpierw 12 godzin autobusem a potem jeszcze 50 minut colectivo.
Colectivo to nieznana u nas forma transportu. Formalnie to taki busik, ktory laduje ile ludzi sie zmiesci, lamie wszelkie przepisy drogowe, gna jak antylopa przez serpentynu gorskie, i zatrzymuje sie na kazde najmniejsze zadanie pasazerow i ludzi czekajacyhc na poboczach. Jakby to powiedziala generacja strasza ode mnie : Jazda bez trzymanki. Tak dotarlem do granicy z Gwatemala w Ciudad Hidalgo.
aha io i na wstepie zalaczam fotke Bahioas Huatulco sprzed lat.
CDN

Have you ever seen
Y tu mama tambien ? Well, if not if I say a beach by the Pacific cost you know what I mean. I had a really high expectation from The Bahias de Huatulco. And once again I am disappointed. It used to be amazing place with beautiful white, neat, sandy beaches, bit remote and virgin but for the last 12 or 15 years the government took care of that, in the worst possible way of course. So soon we will have "a proper resort, well this place deserves
to be a resort, doesn't it?" I can't wait beautiful skyscrapers, nice concrete promenades or huge malls ( well in fact the first one is already there). The furthest bays may, eventually, still preserve its natural beauty but for most of them it is too late. Whatever. I am never getting back there.
Time over there I spent rescheduling my trip and awaiting the bus to the border with Guatemala. It took me entire night to get to Tapachula and then 50 more minutes in a colectivo to go to Ciudad Hidalgo on the border with Guate ( I love this abbreviation). Where the story continues.
I should explain what colectivo is I believe. Well it is a fast and dangerous way of transport, it works more less like bus, but has no schedule and stops, so you can hop on and off whenever you want. But the most important is that colectivo is fast and fast and breaks all the traffic rules.
TBC

Monday 23 May 2011

Dookola a nie wzdluz Ameryki Srodkowej/The Big Trip

I stalo sie. Nie wpuscili mnie na poklad! Frau, meda, szczerzuja, franca z niemieckich lini (?) lotniczych Conodr nie wpuscila mnie na poklad, ta fladra, orynarna bramaputra, samolotu z Frankfurtu do Panamy. Jak gdyby nigdy nic wziela moj bezcenny bilet i podarla na kawalki, mowiac: do Panamy obowiazuja bilety w dwie strony! (co jest nieprawda, trzeba miec jedynie bilet na dalsza podroz-np, autobusowy, ktory mialem!) Jak chcesz ( nie wiedzialem, ze jestesmy na ty!) to mozesz pobiec do sali C, masz jeszcze 15 minut moze zdazysz kupic bilet-mowi ta egzema. Moze.
Nie mialem czasu na zastanawianie, nogi za pas i rura. A za mna slysze kolejne osoby czlapia i sapia... Ow mysle sobie nie ja sam. Jako prowadzacy peleton dotralem do kolejnej fistuli z linii lotniczych i ona powiedziala, ta walpurgia, ta grymala, ze nie sprzedaje biletow, ale jej kolega (WTF) z biura podrozy obok, moze mi sprzedac ( smierdzialo mi to i smierdzi grubym przekretem)... Nie moglem placic karte, bo a jakze. Gdy wrocilem z bankomatu stalo 6 innych osob z podobym problemem a samolot juz stratowal.
Na szczescie(!) poznalem pare osob w tej samej sytaucji... Z pomoca Gosi ( niech Bog jej w dzieciach wynagrodzi), udalo mi sie kupic bilet na poranek dnia nastepnego do Mexico. Najtanszy bilet do Ameryki Centralej. Ehhh. Jeszcze kilka osob wybralo ten sam kierunek co ja... I spedzilismy mily wieczor na pustym lotnisku, przyspiajac na pasach bagazowych w oczekiwaniu na nasze plecaki.

Moral: nigdy nie kupuj biletow od linii czarterowych a przede wszytskim wystrzegaj sie CONDOR-a.

Do Ciudad de Mexico dolecialem po 40-godzinnej podrozy (sweet home Alabama). Wskoczylem do metra i dojechalem na TAPO, skad juz tylko 12 godzin do Huatulco. Po wielu godzinach podrozy wysiadlem w La Cruecita, o 10 rano, +32 i niebieskie niebo... CDN



So... I am not in Panama, this daughter of the bitch, pendeja, didn't let me enter on board. Why? She was claiming that I should have a return flight ticket ( according to panameñan law I don't -bus, ferry is enough!). But she was stubborn. She tore my ticket (my precious!) apart saying it is not valid anymore! (WTFF). She told me to run to the ticket hall C and buy the return ticket. Grrr. In my flip flops with the backpack and the sunglasses from Filipa I run as fast as I could... and I am telling u the airport in Frankfurt is not small, not at all. Once I get to the fucking Condor fucking ticket desk the other bitch said she cannot sell any tickets but her friend from the travel agency yes. (WTF no.2) Ok, I said ok, return from Panama... it was obviously more expensive than the one I had, I said whatever I just wanna go... and what? I couldn't pay with my card! So once again I run to the cash machine. When I got back the plane was already taking off... and by the counter there where 7 other disappointed ppl.
In couple of hrs I bought the cheapest ticket to Central America - Mexico... thanks to Gosia, Skyscanner and the very patient guy form other travel agency. I convinced guys to change destination from Panama to the cheapest ticket - Mexico ( as all backpackers count money).

Reflexion: Never fly with any charter airlines, especially with fucking Condor!

To Ciudad de Mexico I arrived after 40hrs journey, I just jumped into bus to Huatulco.
When I woke up in the morning I was already by the Pacific, it was bloody hot and humid. But...TBC

Monday 16 May 2011

Dookoła albo wzdłuż Ameryki Środkowej //The Big Trip

Panama w 1670 roku (...) była dużym, uroczym miastem, bogatym i silnym, słusznie nazywanym Złotą Czarą. Nie było takiego miejsca w całym Nowym Świecie, które mogłoby się z wówczas z nią równać urodą i bogactwem (...) na brzegu stała niewielka indiańska wioska o nazwie Panama. W miejscowym języku oznaczało to dobre miejsce do połowu ryb. Gdy hiszpańscy żołnierze przy tchnęli pochodnie od strzech i wybudowali w miejsce wioski miasto, zachowali starą nazwę Panama, która się utrwaliła. Nazwa ta znalazła uzasadnienie , gdyż wkrótce na wszystkie cztery strony świata zarzucano stąd hiszpańskie sieci. (...)Wszystkie starożytne bezcenne rzemiosła dotarły ostatecznie do Panamy, a tam trafiły do tygli, które przyjęły te lśniące smakołyki, zamieniając je na ciężkie sztaby złota. Magazyny zapełniły się złotymi polanami, w oczekiwaniu na służącą do przewozu skarbów flotę, która zawiezie je do Hiszpanii. Zdarzało się, że srebra ułożone warstwami spoczywały na ulicach z powodu braku miejsca w magazynach, dzięki swej wadze były jednak bezpieczne.
A tymczasem miasto rozwijało się. Bogactwa ujarzmionych narodów wykorzystano, aby wybudować tysiące pięknych domów z czerwonymi dachami, z których każdy miał wewnętrzne patio, gdzie rosły rzadkie tajemnicze kwiaty. Wszystkie sztuki i luksusy starej Europy przybywały na zachód, by za garść złota dodać urody panamskim domom.
John Steinbeck, Złota Czara, tłum. Irena Chodorowska

Już jutro wyruszam w długą i z założenia fascynującą podróż, przez Panamę, Kostarykę, Nikaragua'ę, Honduras, Gwatemalę i Belize do Meksyku. Postaram się pisać o tym co widziałem, przeżyłem, co widziałem. Zaczynam, jak do tej pory, najdłuższą i najbardziej egzotyczną wyprawę w moim życiu.
Jednym z których mnie "namówił" do rozpoczęcia właśnie w Panamie jest mój ulubiony pisarz John Steinebeck. Jak dziś wygląda to miasto? Jak się żyje w tej części świata? Czy to naprawdę jest trzeci świat? Jak zachowały się kultury rdzenne? Postaram się odpowiedzieć na te i inne pytania.
Tym razem będę pisał po polsku i po angielsku, nie będą to jednak ścisłe tłumaczenia:)
Zaczynam długim lotem z Wrocławia przez Dominikanę do Panamy!



PANAMA was a great, lovely city in 1670 (...) a rich, strong city, and justly called the Cup of Gold. No place in all the raw New World could compare with it in beauty and in wealth.(...)on the shore, huddled a small grass village of the Indians, and its name was Panama. In the native tongue this signified a place of good fishing. When the soldiers of Spain put torch to the litter of huts, and in its place built a new town, they kept the old name, Panama, which is a song. And soon the meaning justified itself, for out of this little town the nets of Spain were flung to the four directions.
All the long workings, the craftsmanship in precious things, came at last to Panama, where the melting pots received them like glowing gourmands and transformed them to thick golden logs. The warehouses were piled high with the sticks of gold, waiting for the treasure fleet to sail for Spain. At times there were bars of silver tiered up in the streets for lack of warehouse room, but they were safe from thievery in their weight.
Meanwhile the city grew to be a glorious thing. The wealth of enslaved nations was put to building thousands of fine houses with red roofs and little inset patios where rare secret flowers grew. All the colored arts and comforts of old Europe flew westward to beautify the Panamanian houses at the call of golden lumps.
John Steinbeck, Cup of Gold.

Tomorrow I start very long and exciting journey. My big plan is to go from Alaska to Tierra del Fuego, but I have to do it in 2-3 parts. This time I will cross Central America starting form Panama and finishing in Mexico.
I remember reading John Steinbeck's book Cup of Gold dreaming about going to Panama. Now my dream comes true.
I want to learn about Central America. How is it now? What is the influence of USA on the countries? How is life in the happiest countries in the Globe? How is there? Rediscover discovered.
I start tomorrow flying from Poland through Frankfurt and Dominicana to Panama City!

NOTE: The English version will appear as the second one.

Sunday 15 May 2011

Around Poland


For me it was an important trip. I haven't been to many places for such a long time. Now, lukewarm, I can see more and different issues.

We went to Łódź, Warszawa (Warsaw), Kraków (Cracow) and in the Tatra Mountains to Zakopane.

Thanks to my friends I realized that Poland is about history, about II World War and communism. It is present in every city, in the town houses, squares, monuments, but what's more important in people memories and longings. History of Poland is not only history of Poles. Jews used to create our culture, cites ( Łódź!), cuisine, tradition.

Well, the trip was also about food. About meat: lard, shashlyk, sausages, blood pudding, bacon...

I like Warsaw a bit more, though I will never become a fun of the Centre (this would never and shouldn't be a polish Manhattan or whatever, we are not US or Shanghai). I always loved Nowe Miasto. After years of struggle Nowy Świat and Krakowskie Przedmieście look like a main street in European capital with unique slavish atmosphere. My place in the city was and will be Praga, disconnected and out of the way, authentic, if you listen carefully you can here bands playing Grzesiuk.

I never liked Kraków. It was so bohemian, so avant-garde, so Galician (as we say ironically in polish) and cliché...I had my favourite place- Kazimierz, which I still love...but unfortunately it gets more and more commercial, touristic the spirit starts disappearing... I fell in love into Bazylika Mariacka and it's deep ultramarine ceiling with golden stars and Wit Stwosz altar (as powerful as The Garden of Earthly Delights). The interior is a masterpiece of craft. You can feel slavish spirit in every single detail, in the colours used, in the amount of light penetrating the interior through the stained glass, in the textures used.