Wednesday, 2 November 2011

Patzcuaro




ENG
Michoacan abounds in wonders. This time the trip was about going for a Film Festival in Morelia, but we (this time I was traveling with local folks) decided to go first to Patzcuaro, next pueblo magico.

The town and the lake region (Lago de Patzcuaro) is well-known for colorful, magical and mystic it's celebration of Dia de los Muertos (Day of the Dead). When thousands of locals and bystanders are coming to see a still vivid tradition. I wish to be one of them-next year?

The way from Mexico City leads through the quiet mountains and valleys, once you leave the urbanized area you finally feel that you are in North America. Four lanes highway meandering thorug virgin landscape, huge open spaces, wetlands and lakes, forest...this is probably what I miss the most the nature. In Europe, at least in the part where I am from, the wildness is at arm's length. Here (from DF point of view) it is so far away.

Patzcuaro is one of the places in the world that has this thing. Today probably we would say X Factor :) It seems like I am repeating myself saying that this is a beautiful colonial town, but what should I say if it is a true. There are two garden type squares (Plaza Grande and Plaza Chica) surrounded by colonial or historical buildings and of course a nice church and a market as a standard set of latin city.
One of the sights you should see here is Casa de los Once Patios. I would say this is a supreme achievement of colonial residential architecture. Eleven patios. Each one has a different atmosphere, structure and purpose. The gorgeous semi-open entrance patio has a small fountain, the one in the east corner a spectacular view on the city, other is a garden. It is a shame the not all of them are open for a public view. I was wondering only why there was no restaurant there, people, especially couples loves this vibe.
The other wort-seeing place is, obviously, a church -Templo de la Comañia, with a wooden (!) mosaic parquet...Hopefully soon they will open the Antiguo Hospital de Santa Marta.

I spent there one afternoon. Only

PL
Michoacan to stan położony nie więcej niż trzy godziny jazdy samochodem od stolicy. Tym razem wybrałem (ba, wybraliśmy się z miejscową ekipą) aby zobaczyć Festiwal Filmowy w Morelii, ale zanim tam dotarliśmy na chwilę zatrzymaliśmy się w Patzcuaro.

Miasteczko i jezioro nad którym prawie leży a nazywa się tak samo znane są wszech i wobec z kolorowego Święta Zmarłych (Dia de los Muertos). Podobnie jak u nas rodziny spotykają się aby spotkać się z bliskimi na tamtym świecie. I na tym podobieństwa się kończą, tu jest to jedno z najweselszych świąt. Meksykanie jedzą i piją na cmentarzu, na parę dnie przed ustawiają ofiary dla zmarłych Wygląda to mniej więcej jak ołtarz, na którym ustawia się ofiarę dla nieboszczka z rzeczy, które lubił, więc oprócz jedzenia często pojawia się alkohol czy ulubione przedmioty. Kiedyś napiszę więcej o tym szczególnym święcie.

Droga ze stolicy wiedzie przez góry i doliny, wielkie otwarte przestrzenie, przepaści, jeziora i wszystko co można sobie wymarzyć. Jak tylko uda się wyjechać z Miasta Meksyk, poza zabudowania, przyroda pokazuje się w całej swojej krasie. To chyba jest coś czego bardzo mi tutaj brakuje, dzikiej przyrody, dostępnej na wyciągnięcie ręki.


Patzcuaro to jedno z tych miejsc. Ma ono w sobie to Coś, co trudno jest określić i za to Coś je lubię.
Chyba powoli robię się monotematyczny w tym moim zachwycie nad wszystkim, pisząc jakie coś jest wspaniałe, piękne, cudowny, oszałamiające etc. Ale cóż mam pisać jak tak jest i będe clichè
Mógłbym właściwe kiedyś wspomnieć o gangach w Sonorze, kartelach narkotykowych czy jak spadł śmigłowiec z Ministrem Spraw Wewnętrznych (tutaj to tzw, numer dwa w państwie), ale po co, chyba jedynie po to żeby moi rodzice osiwieli i każdy bał się odwiedzić Meksyk. Lepiej będę pisał o motylkach (niebawem jadę zobaczyć Monarcha Mariposa).
W Patzcuaro są dwa place, jeden nazywa się duży (Plaza Grande) a drugi mały (Placa Chica) i oba otoczone są bądź to kolonialnymi bądź to historycznymi budynkami, po środku stoją fontanny a dokoła snuja się miejscowi i kilku zagubionych turystów. Generalnie cud, miód i orzeszki aż nie chcę się wyjeżdżać.
Co warto zobaczyć w Patzcuaro? Z całą pewnością Dom Jedenastu Dziedzińców. Jak dla mnie szczytowe osiągnięcie architektury kolonialnej. Każde patio jest inne, wejściowe na wpółotwarte otoczone kolumnadą, z tego po wschodniej stronie można obserwować dachy miasta a jeszcze inne to niewielki ogród. Aż chciałoby się tam zamieszkać.







No comments: