Sunday, 4 December 2011

Zacatecas

First rays of sunrise sun coming through the blind had woken me up. I realized that I am in the bus. I checked my watch, it was seven in the morning. I was already in Zacatecas State, soon arriving to the capital. Overnight the landscape has changed drastically. Spacious flatlands with a few burnt-out bushes, yellow grasses and cactuses replaced green and fertile mountains of central Mexico. There were less people, less cars, less houses, less everything. Finally. Real Mexico is out of DF.
Sun is different this days. I can't use to it. For me the summertime is not over, mainly because of pretty high temperature, the fact that I still wear t-shirt and flip-flops instead of thick wool coat and warm gloves. Rays are not that hot though, the morning and the evening ones are very long, orange, and not that bright. The sky took on a different colour too, it is not so bright and blue is definitely different. Frankly, it is hard to explain. You have to come over and see that.
When I arrive to Zacatecas I knew I am in north Mexico. The vaqueros (cowboys) were all over the place. A white-ish cowboy hat, a handmade leather boots, a pair of jeans reveals the true. Two years ago I would bet that I am in Texas, but south of USA is mexican. Well, it used to be Mexico, but someone(!) trade it.
At the very begging I was a bit lost. I took the first local bus to the centre and once it was passing by the first historic-looking church I hop-off. Too early. Then I lost in messy grid for at least an hour looking for anyone that could help me. Finally following the aqueduct I got to the charming city centre.
What is worth seeing in Zacatecas? First of all the the city. Weaving narrow streets and callejones you will discover the history of a former capital of silver. Each corner hides a new secret, a plaza, a panoramic view over the valley, baroque church, an artesian candy shop...

Museo Pedro Coronel was a big, very big, positive surprise. When your guide book says a modern art museum and it is in the middle of nowhere, you are not expecting a lot. I shouldn't judge so fast, I am really ashamed. The museum has a breathtaking collection of drawing starting from Braque, Picasso, Ernst through Dali, Chagal, Miro to Orozco and Rivera. Mind blowing... Besides they have a small collection of ancient art form all over the world. It would nothing special, but they exibit the pieces from Indonesia, Angola and Mexico next to each other to emphasize the similarities. <3

If possible, I and probably everyone, wants to see the city form above. To admire the genius of the one who designed, of the one who redesigned it (community), the simple beauty of colourful rooftops, green parks, people passing by... You have to climb pretty steep stairs to get to the lower station of teleferico, which will take you to the Cerro de la Buffa. There is a church, monument, viewing platform there and the view. It is windy there.
In the ex-convent of Franciscans there is the next stunning museum.
The question: "To a museum or for an exhibition?" was more than actual there. The place is know as a Mask Museum. No without a reason - it has a collection of 1en thousand masks! So you can wander around hours and discover ones from Veracruz, ones from Chiapas or Tabasco. After seeing probably two hundreds you don't wanna see more, but to leave you have to pass all of them.
But... before you start the mask-education you enter in a fairytale land- the convent. It reminds me of the history Romeo and Juliet, though is nothing like Verona.
I can imagine Romeo in the patio calling:                                                                                     

But soft! What light through yonder window breaks?
It is the east, and Juliet is the sun.
Arise, fair sun, and kill the envious moon,
Who is already sick and pale with grief                                                                                      

Genius loci of the convent is worth to admire. You just want to sit and think. What happened there? Who was living here three hundred years ago? Was it like that? Did they even realized how beautiful is this place?
I had to leave Zacatecas late afternoon. All the hostel were booked. I decided to spent a night in a nearby pueblo magico-Jerez.


Obudziły mnie promienie porannego słońca. Byłem w autobusie, spojrzałem na zegarek. To dopiero siódma rana. Byłem już w Zacatecas, wkrótce powinienem dojechać do stolicy stanu. Krajobraz północy znacznie różni się od okolic Miasta Meksyk. Bezkresne równiny, spalone słońcem karłowata drzewa, porozrzucane kaktusy, wielka otwarta przestrzeń. Bez ludzi, bez samochodów, bez miast. Cisza i spokój. Chciałoby się powiedzieć: Witamy w Meksyku!
Ostatnio słońce jest jakieś inne. Trudno się do tego przyzwyczaić. Dla mnie lato ciągle trwa. Wieczny sierpień. Promienie słoneczne nie są już tak gorące, ale potrafią poparzyć skórę. Mają ciepły pomarańczowy kolor i nie są tak jasne. Drzewa, domy, ludzie rzucają długie, wyraźne cienie. Niebo mimo, że niebieskie i bezchmurne, też jest jakieś inne. Nasze zimowe niebo w słoneczne dni przyjmuje intensywny, głęboki szafirowy kolor, to jest dużo jaśniejsze, jakby nie starczyło farby.
Kiedy dojechałem na dworzec zacateński wiedziałem, że jestem na północy. Południe Stanów Zjednoczonych i Meksyku muszą być do siebie podobne, przecież w końcu do niedawna były jednym państwem. To kraina kowbojów. Prawdziwy vaquero ma długie, skórzane buty najlepiej brązowe z długim szpicem i na dość wysokim obcasie, czasami ze skóry kajmana lub węży, jasny kapelusz z wełny lub włosia króliczego, skórzany pasek, niebieskie jeansy Wranglera (!) i jasną koszulę.
Uwielbiam krążyć i gubić się w gęstwinie małych uliczek, iść przed siebie i błądzić, napotykając na barokowy kościół, niewielki plac z drzewami pomarańczy, mała czekoladziarnię gdzie mogę wreszcie zobaczyć jak się się ją wytwarza i jak smakują owoce kakaowca, taras z którego rozciąga się widok na miasto. To czeka w Zacatecas.

Gdy się już znalazłem i pogodziłem z moją mapą poszedłem do Museum Pedro Coronel. Sceptycznie podchodzę do muzeów sztuki nowoczesnej gdzieś na prowincji, daleko od tego gdzie wszytko się dzieję. Biję się w pierś i jest mi wyjątkowo wstyd, że tak właśnie pomyślałem i tu. Kolekcja rysunków jest imponująca jest Braque, Picasso, Ernst, Miro, Chagal, Dali, Arp, Orozco, Riviera i więcej... Można zapomnieć o bożym świecie.

W tym roku chyba nie pojadę kolejką na Kasprowy Wierch. Zastąpić to, prawie, może teleferico na Cerr de la Buffa. Żeby dostać się na górę najpierw trzeba pokonać chyba z tysiąc stromych schodów, które prowadzą na stację dolną, żeby tam wsiąść do wagonika. Maszynista-przewodnik opowiada historię miasta i miejscowe legendy, pokazuje wszytko co należy zobaczyć.
Na górze jest kościół, w którym para młoda szykuje się do ślubu, punkt widokowy i mauzoleum.

To co najlepsze zostawiłem sobie na koniec- Muzeum Masek. Jak dla mnie dziesięć tysięcy (!) masek nie jest powodem, żeby tam przyjść. Samo miejsce jest jak z z dramatów Szekspira. Stare popękane mury, kamienne łuki, rozwarte kopuły, zielone ogrody z kwitnącymi magnoliami i forsycjami, balkon, taki na którym czekała Julia, płożące się drzewa oliwne, cyprysy... i pomyśleć, że był to kiedyś klasztor franciszkański
Wyjechałem z miasta tuż przed wieczorem, wszystki miejsca w hotelach zajęte, niebawem miałem dojechać do Jerez.
























Sunday, 27 November 2011

Morelia

I cannot imagine that I forgot Morelia. I was checking out my photo archives and I realized that I have been there two years ago. It doesn't happen to me very often. Well it does with movies and books but never with places. Sclerosis.
Why I didn't enjoy it then? (that must be a reason why I forgot about it) It is like a perfectly cut Italian suit and I use a Italian adjective no without reason. If you show the picture of the downtown to a random person I bet he would say that this is south of Italy.
Frankly, I am always wondering why many of Latin American cities looks like Italy not Spain.
I went there for The Morelia International Film Festival. It was a bit disappointing experience. Whenever you go for such an event you expect a hundredths of cinema-lovers, movies being shown in an old theaters, warehouses, backyards, squares...but not in the multiplex. That totally spoils the atmosphere! (I know that it is maybe cheaper and easier from logistic point of view, but c'mon...). The movie selection was OK, but once again not great. The Hollywood blockbusters and movie stars are omnipresent...Fucking globalism.
Morelia has everything that a city needs: nice main square, surrounded by archways, with comfy benches and casting shadow, all-year green trees, magnificent cathedral and interesting, walkable downtown.
After visiting Morelia I am more and more fascinated with colonial house. In a couple of last months I have seen dozens from the Spanish times up to the one form twenties and thirties of the last century, but I have never seen a modern or contemporary interpretation. Probably Guatemala and Nicaragua are too poor but Mexico, DF for sure not. The first one I have seen is a very good example how to use the idea in a modernist-ish way. In the seat of foundation of Kurimazutto Kalach used simple forms, local materials, traditional scheme and constructive solution. My favorite part is he backyard with a thick, green garden...
Getting back to Morelia. Mexican food is well know for tacos, burritos (!), tortillas, frijoles but a local specialty is gazpacho. You can forget about the one you have tried in Spain.
You chop finely pineapple, mango and jicama add some freshly squeezed orange juice and mix it, put some picante and sprinkle the soup thing with fresh cottage type cheese. Yami!

Ciągle w Michoacan. Wreszcie w Moreli.
Morelia to dla mnie najbardziej włoskie z meksykańskich miast; place, ulice, pałace, kościoły sprawiają wrażenie, że jesteśmy gdzieś w Pugli, Calabri czy na Sycyli i to palące słońce.
Ostatnio zastanawia mnie czemu właściwie miasta ameryki łacińskiej są bardziej "italiańskie" niż hiszpańskie. Ciągle nie wiem.
Pojechałem przede wszytkim na Festiwal Filmowy w Moreli. I tu spotakło mnie wielkie rozczarowanie. Jak myślę festiwal filmowy to widzę stare kina, małe kafjeki, rynek Kazimierza, namioty gdzie puszczają filmy, kinomanów, aktorów. A tu heca. Wszystko było w multipleksie! Może i selekcja filmów była niezła, ale niestety Hollywood i tu się bezczelnie panoszy. Wygranym dla mnie i dla jury był film Fecha de Canducidad czyli Data Ważnośći czego zapewne nie obejrzycia w kinach w Polsce, niestety.
A i gazpacho. U nas i wszędzie znane to hiszpańskie z pomidorów, a tu niespodzianka gazpacho owocowe.Kroisz mango, ananasa i jicamę (sprawdziałem jicama to po polsku Kłębian kątowaty -pięknie!) w dorbną kosteczkę, wyciskasz sok z dojrzałych pomarańczy, dodajesz chili i mieszasz, podajesz z twarożkiem wiejskim. Pychota!











Wednesday, 2 November 2011

Patzcuaro




ENG
Michoacan abounds in wonders. This time the trip was about going for a Film Festival in Morelia, but we (this time I was traveling with local folks) decided to go first to Patzcuaro, next pueblo magico.

The town and the lake region (Lago de Patzcuaro) is well-known for colorful, magical and mystic it's celebration of Dia de los Muertos (Day of the Dead). When thousands of locals and bystanders are coming to see a still vivid tradition. I wish to be one of them-next year?

The way from Mexico City leads through the quiet mountains and valleys, once you leave the urbanized area you finally feel that you are in North America. Four lanes highway meandering thorug virgin landscape, huge open spaces, wetlands and lakes, forest...this is probably what I miss the most the nature. In Europe, at least in the part where I am from, the wildness is at arm's length. Here (from DF point of view) it is so far away.

Patzcuaro is one of the places in the world that has this thing. Today probably we would say X Factor :) It seems like I am repeating myself saying that this is a beautiful colonial town, but what should I say if it is a true. There are two garden type squares (Plaza Grande and Plaza Chica) surrounded by colonial or historical buildings and of course a nice church and a market as a standard set of latin city.
One of the sights you should see here is Casa de los Once Patios. I would say this is a supreme achievement of colonial residential architecture. Eleven patios. Each one has a different atmosphere, structure and purpose. The gorgeous semi-open entrance patio has a small fountain, the one in the east corner a spectacular view on the city, other is a garden. It is a shame the not all of them are open for a public view. I was wondering only why there was no restaurant there, people, especially couples loves this vibe.
The other wort-seeing place is, obviously, a church -Templo de la Comañia, with a wooden (!) mosaic parquet...Hopefully soon they will open the Antiguo Hospital de Santa Marta.

I spent there one afternoon. Only

PL
Michoacan to stan położony nie więcej niż trzy godziny jazdy samochodem od stolicy. Tym razem wybrałem (ba, wybraliśmy się z miejscową ekipą) aby zobaczyć Festiwal Filmowy w Morelii, ale zanim tam dotarliśmy na chwilę zatrzymaliśmy się w Patzcuaro.

Miasteczko i jezioro nad którym prawie leży a nazywa się tak samo znane są wszech i wobec z kolorowego Święta Zmarłych (Dia de los Muertos). Podobnie jak u nas rodziny spotykają się aby spotkać się z bliskimi na tamtym świecie. I na tym podobieństwa się kończą, tu jest to jedno z najweselszych świąt. Meksykanie jedzą i piją na cmentarzu, na parę dnie przed ustawiają ofiary dla zmarłych Wygląda to mniej więcej jak ołtarz, na którym ustawia się ofiarę dla nieboszczka z rzeczy, które lubił, więc oprócz jedzenia często pojawia się alkohol czy ulubione przedmioty. Kiedyś napiszę więcej o tym szczególnym święcie.

Droga ze stolicy wiedzie przez góry i doliny, wielkie otwarte przestrzenie, przepaści, jeziora i wszystko co można sobie wymarzyć. Jak tylko uda się wyjechać z Miasta Meksyk, poza zabudowania, przyroda pokazuje się w całej swojej krasie. To chyba jest coś czego bardzo mi tutaj brakuje, dzikiej przyrody, dostępnej na wyciągnięcie ręki.


Patzcuaro to jedno z tych miejsc. Ma ono w sobie to Coś, co trudno jest określić i za to Coś je lubię.
Chyba powoli robię się monotematyczny w tym moim zachwycie nad wszystkim, pisząc jakie coś jest wspaniałe, piękne, cudowny, oszałamiające etc. Ale cóż mam pisać jak tak jest i będe clichè
Mógłbym właściwe kiedyś wspomnieć o gangach w Sonorze, kartelach narkotykowych czy jak spadł śmigłowiec z Ministrem Spraw Wewnętrznych (tutaj to tzw, numer dwa w państwie), ale po co, chyba jedynie po to żeby moi rodzice osiwieli i każdy bał się odwiedzić Meksyk. Lepiej będę pisał o motylkach (niebawem jadę zobaczyć Monarcha Mariposa).
W Patzcuaro są dwa place, jeden nazywa się duży (Plaza Grande) a drugi mały (Placa Chica) i oba otoczone są bądź to kolonialnymi bądź to historycznymi budynkami, po środku stoją fontanny a dokoła snuja się miejscowi i kilku zagubionych turystów. Generalnie cud, miód i orzeszki aż nie chcę się wyjeżdżać.
Co warto zobaczyć w Patzcuaro? Z całą pewnością Dom Jedenastu Dziedzińców. Jak dla mnie szczytowe osiągnięcie architektury kolonialnej. Każde patio jest inne, wejściowe na wpółotwarte otoczone kolumnadą, z tego po wschodniej stronie można obserwować dachy miasta a jeszcze inne to niewielki ogród. Aż chciałoby się tam zamieszkać.







Monday, 31 October 2011

Zihuatanejo/Ixtapa




Do you remember Bahia de Huatulco? What have Mexican government done with spotless, virgin and beautiful bays and beaches? Are there more examples? Yes.
In the Guerrero State (the one with Acapulco) there was a small fishing town called Zinhuatanejo. Next to it in the seventies they decided to build a new, world-class, modern resort on what was once a coconut plantation and mangrove estuary. (Sustainability was probably unknown these days, well not only these days). The project was organized in super-blocks with irregular shapes, with the high-speed streets separating these blocks. That's why I went to the town of Zihuatanejo, hoping to find some tranquil time and Puerto Escondido-like atmosphere. That was a miss. Zihuatanejo is a perfect place if you are a Mexican mum taking your family for a weekend by the Ocean, not exactly if you are a backpacker. Though I met few lost.

I will not forget one moment. It was Saturday night, I was walking down the beach, just by the Zocalo, I saw people standing and staring in an unexpected direction. When I came closer I realized why. There was a massive beauty-sea turtle. She was just slowly, crawling on the sandy beach. I could stare and stare admiring. But she stopped and started digging a whole. It was a nesting season. She definitely came to the wrong place, full of inquisitive people. Some idiots started taking photos! Fortunately there was a fisherman passing by and he stopped the people, told us to back off at least fifteen meters to leave her alone and called the Port Authorities.Uf.
Think!



PL
Czy pamiętacie wpis o Zatokach Huatluco? Tam gdzie kiedyś były piękne, dziewicze plaże a Almodovar kręcił filmy? Co znów zmalował rząd meksykański? Czy jest więcej takich przypadków? Jasne.
Na północ od Acapulco (nota bene), nad Pacyfikiem, leżało małe miasteczko zwane Zihuatanejo, tuż obok niego cudownej natury zatoka. Tam też w latach siedemdziesiątych postanowiono wybudować "światowej klasy kurort". Na miejsce plantacji palm kokosowych i lasu namorzynowego* zbudowano betonowe arterie, wielkie szare hotele z basenami i plastikowymi krzesłami. Dlatego właśnie pojechałem do Zihuatanejo, gdzie spodziewałem się spokojnej atmosfery jak w Playa Madera w Nikaragui. Grubo się przeliczyłem. To raczej miejsce gdzie przyjeżdżają liczne lub bardzo liczne rodziny meksykańskie, żeby odpocząć(?). A hostel był tuż obok targu. Na szczęście spotkałem kilku zbłądzonych jak ja backpakerów** i czas minął przyjemnie, nawet udało mi się zanurkować, po raz pierwszy po tej stronie kontynentu.

Jednej rzeczy z tej wycieczki nie zapomnę. Była sobota wieczór, wracałem do hostelu wzdłuż plaży, w oddali spostrzegłem grupę ludzi trzaskającą foty jak opętani, cóż pomyślałem, kolejna rodzina meksykańska. Ale moja ciekawość, która mnie kiedyś do piekła zaprowadzi, była większa. Gdy tam doszedłem zobaczyłem, że kilka metrów od nich człapie żółw. Wielki, żółw morski. Ach. Stałem w oddali obserwując, gdy ona zatrzymała się i zaczęła kopać dziurę. Chciała tu złożyć jaja. Z pewnością nie było to najlepsze miejsce. Znaczy nie powinno tam być ludzi ani miasta, a nie żółwicy.
Na szczęście plażą przechodził również rybak z pobliskiego portu, który doprowadził do porządku całe tałatajstwo, kazał nam się odsunąć na kilkanaście metrów, opieprzył tych co strzelają foty i zadzwonił do pracowników portu. Brawo dla niego, a dla mnie wstyd.


____
*ładnie to się może i nie nazywa ale za to jak wygląda. To wiecznie zielona, pionierska formacja roślinna, wybrzeży morskich w strefie międzyzwrotnikowej. Mimo kluczowej roli w ekosystemie są zagrożone niepohamowaną ekspansją człowieka.
**po hiszpańsku mochileros, a po polsku? Wiki nie wie! A wszystkie neologizmy mojej twórczości brzmią brzydko i niezgrabnie.

Friday, 21 October 2011

Tepotzotlán


ENG
Don't mistake it with Tepoztlán.
While going there I was hoping to get to the place I want, there was no bus to Tepotzotlán but there was one to Tepozotlán. Why they changed the name of the town? Answer should be: Why not?

Tepotzotlán is the next pueblo magico I have visted. In Nahuatl means "among humpbacks" and as far I know refers to the shape of the hills surrounding the village...
The historical centre is in a specific way charming, the colonial streets preserved its unique character. Though it is nothing like Tepoztlan or San Angel.
You come there to visit the Jesuit Ex Convento and basically that is pretty much all.
The monastery has a nice garden where for the first time in months I have seen well kept lawn, well lawn.
Locals are very proud of a gold dripping altar.

And it stops here for most of the people. But I am an urbanist too, not only a backpacker. Getting there means hacking through the sprawl of Mexico City. Once you cross the first multilevel crossroad you see that the houses are poorer and poorer, road shoulders are more and more dirty, there are more and more electricity cables hanging form posts... It was about an hour ride from the "bus station" Rosario butI had a feeling I had never left the city, it was just less dense and lower.
Why I am writing it now? The Convent has a terrace and once you get there you see sprawl. It approaches the colonial village, which most probably in 2-4 years will become a part of The Greater(?) Mexico City.

PL
Nie pomylcie z Tepoztlán.
Jadąc na miejsce w duchu modliłem się abym dojechał tam gdzie chcę. Nie bez przyczyny piszę na początku, żeby nie mylić z Tepoztlan. Otóż wsiadłem do czegoś na kształt minibusu jadącego do Tepozotlan i do końca nie wiedziałem czy dojadę tam gdzie chcę:)
Tepotzotlán to kolejna z magicznych osad, którą udało mi się odwiedzić. W języku Nahuatl znaczy otoczona garbami, co nawiązuje do kształtów okolicznych wzgórz i pagórków.
Zabytkowa część miasta (założonego nota bene w XVI wieku) ma w sobie coś interesującego, nie ma jednak tej magii jaką znajdziemy we wcześniej wspomnianym Tepoztlanie czy San Angel.

Turyści przyjeżdżają tam aby zobaczyć były klasztor jezuitów, w którym dziś znajduję się muzeum. Najważniejszym elementem wycieczki po nim jest całkiem przyzwoity kościół z bardzo, bardzo bogatym ołtarzem oraz akwedukt, który niegdyś doprowadzał wodę do całego założenia.

Tak właściwie mógłbym już skończyć tutaj, ale sama droga skłoniła mnie do refleksji. Pesero wyrusza z czegoś co można by nazwać dworcem ( klasy np. właśnie zamkniętej PKS Łódź Centralna, ale jak na standardy meksykańskie to nie przystoi) i dociera do celu po ponad godzinie. Tak naprawdę nigdy nie wyjeżdżamy z miasta, cały czas przedzieramy się przez dalsze wsie i miasteczka połączone z DF. Jedno co bije po oczach to czym dalej od centrum to biednej i brudniej, domy są niższe a na słupach wisi coraz więcej kabli.
Dlaczego o tym wspominam teraz? Jak każde przyzwoite miasteczko i to ma swoją punkt widokowy, w tym przypadku taras klasztorny. Widać stamtąd doskonale jak zbliża się Miasto. Założę się, że za 2-4 lata wchłonie ono i Tepotzotlán. Szkoda.






Monday, 17 October 2011

Cuerna



Cuernavaca (in Nahuatl Cuauhnāhuac "near the woods") in the twenties of XX century used to be a glamorous retreat attracting personalities from all around the world such as Rita Hayworth, Al Capone and later in 60' European and Middle East royalty like Shah of Iran...
What is the main attractor? Is it weather (Von Humbolt called it city of eternal spring- the average temperature is 21 C), stunning location or beautiful architecture- massive colonial houses with tropical gardens. My guide was warning me that the real beauty is hidden behind high walls of sprawling colonial villas.
Here you have to imagine that you cross to the other side of the mirror, like Alice. Jardin Borda has this unparalleled atmosphere of magic, the play of shadow and light, harmonic architecture immersed in blooming flowers, tropical trees and bushes; delicate warm wind blowing and rustling leaves, colourful birds singing their serenade. At the very first sight it looks little abandoned, unkept but in this charming Italian way.
Though it does not occupy a big area, but thanks to various levels, terraces, ponds, fountains it seems to be really spacious. I had a feeling I am in a kind of maze, but this particular one you do not want to leave. I was loosing myself for a couple of hours, couple of great hours.
I was already sold on.
But this is not the end of story. In Cuarnavaca used to "live" a man who could be my idol. Robert Brady. He spent his live travelling and assembling his magnificent collection. Rich mosaic of pieces of arts and crafts from all around the world. Starting from fine art such as paintings by Frida Kahlo or Rufino Tamayo to ancient objects form Africa, Oceania, India and Far East!
Casa de la Torres, where he deicide to locate his collection, has an undeniable charm. Just few blocks outside of the down town, in a portion of a massive XVI century (!) ex-convent seems to be very messy. The objects are flooding the place. Mask, paintings sculptures, lamps, furniture is literally cramped.
This house is a perfect definition horror vacui.
Before living Cuerna I decided to visit the Cathedral (churches and temples are the places I always visit. The used to be (and some of then still are) the most important place in every town so they represent the greatest quality and achievement of local architecture).
The Cathedral passed a lifting couple of years ago. From falling into a ruin church it has change to stunning example of remodelling. By contrasting simple forms with ornamented interior, recalling golden coated molding and restoring the colourful stained glass architects (who did it?) achieve an impressive atmosphere.
Now I am only wondering what I have missed. What is hidden behind high and inaccessible walls? I hoper that the next time I am gonna see it.


PL
Curnavaca ( w języku Nahuatl Cuauhnāhuac znaczy w otoczeniu lasu, drzew) w latach dwudziestych ubiegłego stulecia była Tym kurortem, który przyciągał do siebie największe osobowości kina i życia publicznego, takie jak Rita Hayworth czy Al Capone. Kilkadziesiąt lat później stała się ulubionym miejscem wypoczynku rodzin królewskich z Europy i krajów Bliskiego Wschodu.
Co tak naprawdę jest magnesem przyciągającym do tego miasta? Czy może jest to pogoda? Chyba nikt z nas nie skarżyłby się na średnią roczną temperaturę wynoszącą dwadzieścia jeden stopni Celsjusza i bardzo, bardzo niewiele deszczowych dni. Nie bez kozery nasz sąsiad zza miedzy, niejaki von Humboldt, nazwał ją krainą wiecznej wiosny. A może niezwykłe położenie pośród gór? Albo piękne kolonialne domy z ogromnymi, zawsze zielonymi ogrodami?
A teraz musimy sobie wyobrazić, że tak jak bajkowa Alicja przechodzimy na drugą stronę lustra. W Cuernavaca'e taflą lustra jest brama wejściowa do Ogrodów Borda (Jardin Borda). Mają one jakąś niepowtarzalną magię unoszącą się w powietrzu. Harmonijna architektura ukryta wśród bujnej i bogatej zieleni nie daje odpocząć oku ani na chwilę, nad głowami śpiewają ptaki i latają kolorowe motyle. Może to brzmi nieco (?) kiczowato, ale tak naprawdę jest. Straciłem rachubę czasu i dałem się zgubić w ogrodzie, który śmiało mógłbym nazwać Ogrodem Rozkoszy Ziemskich.
Zakochany w mieście chciałem więcej. Okazało się, że nie po takich doświadczeniach czekają mnie kolejne. Otóż * w mieście Cuernavaca żył, a raczej miał swój dom (?) pan Robert Brady, podróżnik. Większość swojego życia spędził zbierając przedmioty do swojej niezwykłej kolekcji dzieł sztuki i rękodzieła. W Casa de las Torres, gdzie postanowił wystawiać swoją kolekcję obok obrazów Fridy Kahlo i Rufino Tamayo znajdziemy sztukę ludową z Azji, Ameryki Południowej, Afryki! Wnętrze wyglądają jakby jednak nasz bohater cierpiał na znane nam schorzenie horror vacui**
Sam dom budzi zachwyt, ukryty w cieniu katedry, założony w byłym klasztorze Franciszkanów otwiera się na ogród a z tarasów można obserwować całe miasto i dolinę!
Zanim opuściłem Cuernavaca'ę na dobre zajrzałem jeszcze do katedry. I tu znów pozytywne zaskoczenie, moi koledzy po fachu parę lat temu odrestaurowali ją w sposób godny pochwały. Do dość bogatego wnętrza wprowadzili proste formy i duże plamy kolorystyczne. Duże złote płaszczyzny odwołują się do nieistniejących już bogatych inkrustacji głowic kolumn głównego ołtarza. A całość oświetlona przez wielobarwne witraże robi imponujące wrażenie.
Zastanawiam się teraz co czeka za tymi murami Cuernavaca'i? Czy więcej niespodzianek? Mam nadzieję, że będę mógł to kiedyś odkryć.
______________________________________
*to jest bardzo ładny spójnik, o którym tak często zapominamy. Apeluje o przywrócenie go do łask!
**w architekturze: starch przed pustym/wolnum miejscem. Wiki mówi, że to tendencja w sztuce przejawiająca się w tworzeniu dekoracji zapełniających całą powierzchnię obiektu, bez pozostawiania pustego tła., spotykana w sztuce wielu kultur, np. u Celtów, Indian czy w sztuce islamu i baroku










































































Finally someone thinks about it here!
Meksykanie uwielbają reklamy wielkoformatowe bardziej niż my, i o tym zapewne napiszę kiedy indziej.