Sunday, 28 June 2015

Sudety.



Lubię kluczyć po wsiach i miasteczkach Dolnego Śląska. Z nostalgią wspominam czasy, gdzie za sto pięćdziesiąt złotych jechaliśmy na tydzień pod namioty, wędrując ze Srebrnej Góry, wielokrotnie gubiąc szlak, za gościnę płacąc borowikami z dębowego lasu, niespodziewane burze i wdzierający się do namiotu deszcz, wyskakujące śledzie, jazdę na stopa z robotnikami- bo tylko jeden autobus jeździł dziennie, świeże bułki o czwartej wypukane w piekarni na rynku w Lądku Zdrój, skręcone kostki, beztroskę, zapach lasu, kolejne szczytowanie, najtańsze piwo- na spółę, nocne pociągi, które wtedy jeszcze robiły tudum-tudum-tudum…Polska przed gwiazdkami na granatowym tle.

Znów zaczarowały Kopalnia w Złotym Stoku, Lądek Zdrój, tym razem udało się zobaczyć część zdrojową i napić mineralnej, buczynowe lasy spowite mgłami, Zygmutnówka, małe barokowe kościoły, spokój i cisza. Uciekli jedynie ludzie. Dokąd? Wyjechali za obietnicą lepszego jutra w Londynie, Hamburgu i Dublinie? Schowali się przed żarem lipcowego słońca? Może przenieśli się do podmiejskich domków z małym ogródkiem, polskiego dream? Wszędzie pizzerie, dobrze, że kebaby i chińczycy nie dotarli, bary mleczne już skutecznie przepędził panoszący się kapitalizm, restauracje-relikty upadły, dzielnie bronią się pijalnie taniego piwa, starsze panie ciągle wyglądają przez okna, ławka przez sklepem zajęta od samego rana, tam można jeszcze dostać śnieżkę, w południe dzwonią na sumę.









No comments: