Znów zaczarowały Kopalnia w Złotym Stoku, Lądek Zdrój, tym razem udało się zobaczyć część zdrojową i napić mineralnej, buczynowe lasy spowite mgłami, Zygmutnówka, małe barokowe kościoły, spokój i cisza. Uciekli jedynie ludzie. Dokąd? Wyjechali za obietnicą lepszego jutra w Londynie, Hamburgu i Dublinie? Schowali się przed żarem lipcowego słońca? Może przenieśli się do podmiejskich domków z małym ogródkiem, polskiego dream? Wszędzie pizzerie, dobrze, że kebaby i chińczycy nie dotarli, bary mleczne już skutecznie przepędził panoszący się kapitalizm, restauracje-relikty upadły, dzielnie bronią się pijalnie taniego piwa, starsze panie ciągle wyglądają przez okna, ławka przez sklepem zajęta od samego rana, tam można jeszcze dostać śnieżkę, w południe dzwonią na sumę.
Sunday, 28 June 2015
Sudety.
Znów zaczarowały Kopalnia w Złotym Stoku, Lądek Zdrój, tym razem udało się zobaczyć część zdrojową i napić mineralnej, buczynowe lasy spowite mgłami, Zygmutnówka, małe barokowe kościoły, spokój i cisza. Uciekli jedynie ludzie. Dokąd? Wyjechali za obietnicą lepszego jutra w Londynie, Hamburgu i Dublinie? Schowali się przed żarem lipcowego słońca? Może przenieśli się do podmiejskich domków z małym ogródkiem, polskiego dream? Wszędzie pizzerie, dobrze, że kebaby i chińczycy nie dotarli, bary mleczne już skutecznie przepędził panoszący się kapitalizm, restauracje-relikty upadły, dzielnie bronią się pijalnie taniego piwa, starsze panie ciągle wyglądają przez okna, ławka przez sklepem zajęta od samego rana, tam można jeszcze dostać śnieżkę, w południe dzwonią na sumę.
Friday, 19 June 2015
KL czyli w Kuala Lumpur
Wracam, bez zbędnych komentarzy, wstępów, inwokacji, prologów.
Znów będę kosztować świeżego tuńczyka na małym targu w północnej Hiszpanii, zachwycać się wschodami słońca nad pustynią Negev i zachodami, na wzgórzach wiedeńskich winiarnii, nurkować na Morzu Balisjkim, zabiorę w podróż przez meksykańskie bezkresy, na przechadzkę po Tatrach Zachodnich i Bieszczadach, spływ kajakowy Narwią i na Hel, zimą.
Przeszłość, zaprzeszłość i teraźniejszość będą się mieszać, czasami kontynuować temat, będzie nieliniowo jak u De Landy, płynnie jak u Baumana, oby było dowcipnie jak u noblistki.
Skoro mieszkam znów w Polsce, przynajmniej przez jakiś czas, będzie po polsku. Już jestem mniej oburzony i obrażony na kulturę obrazkową, będzie dużo zdjęć, niektóre ładne.
KUALA LUMPUR
Miasto, metropolia, azjatycki tygrys, maszyna. Wszystko tu miesza się ze wszystkim. Struktura miasta, jego estetyka, świetnie odzwieciedla polikulturę wilonarodościowej Malezji, islamscy malajowie to więkoszść, ale chińscy buddyści i hindusi są widoczni na każdym kroku. Po miesięcznych nie-wakacjach, utrapieniu brudnych i śmierdzących Indii, lądowanie czerwonym samolotem AirAsia, gdzie obłędne stewardesy rozdają podniebne drinki z palemką, na Klia2 należało do największych przyjemności. Błyskawiczny przejazd jasnym, superszybkim, czystym pociągiem, na stale podłączonym do darmowego i bezprzewodowego internetu ucieszył mnie jak nigdy dotąd. Podczas pierwszej przejażdżki przez drogowe spaghetti i betonowe ślimaki miasto witało mnie szpicami lśniących wieży i lasem żurawi. Z balkonu rozpozcierał się widok usypiające miasto.
Po porannej podróży klimatyzowanym wagonem metra, wysiadłem na KL Sentral - niby to stacja kolejowa, a jednak mall. Kiedyś przewidział to Remment Koolhaas, w pas mu się kłaniać należy. Jakość przestrzeni publicznej jest właśnie na poziomie kilkuletniego mallu, takich Złotych Tarasów, przaśnych i zachwycających gawiedź. Bałaganiarskie detale architektoniczne, gzymski, kolumienki raz korynckie, raz grecko-rzymskie, innym razem stalowo-gipsowe cieszą niejedno oko; ruchome chodniki, labirynty schodów elektrycznych, kurtyny powietrzne, marmury i granity, bezszelestne windy, podtrzymjąca przy życiu niezawodna klimatyzacja o temperaturze Helsinek wczesną wiosną, przypominają nam, że Malezja to kraj nowoczesny i bogaty. Poziom kosumpcjonizmu i blichtru równy wysokości Petronas Towers, wszędzie te gabbany, chanele, korsy, prady, strabucksy, coca-cole, kfc… na sam koniec Złote Łuki, dziękuję, że wreszcie mają mięso a nie jakieś tofu czy grillowany ser. Obywatel plug-in to ja.
Wystaczy jednak tylko wyjść na ulicę i poczuć zapach/smród curry i durianu, woń dalekowschodnich potraw, wypić orzeźwiającą herbatę zieloną podawaną w małych, porcelanowych filiżaneczuszkach, zobaczyć malajskie muzułmanki ubrane w wielokolorowe, wzorzyste, różowo-żólto-niebiesko-w-pepitkę abaje, więkoszość głowę okrywa złoto-srebrno-w-paski nikabem, na ramieniu torebki z dużym znanym logo, obok gdzieś siedzą prawie półnagie nastoletki pochodzenia chińskiego i wymachują wielkoekranowym smartphonem. Cały ten balet odbywa się na tle architektonicznej, fascynującej kakofonii, tu postmodernizm, tu prawie-modernizm, tam szklane wieżowce, gdzieś wiszą kable, wstydliwe świadki później elektryfikacji, nowoczesny meczet, detale arabskie, kopułki. Bezkresny pluralizm architektoniczny.
Krążąć po mieście, które lekcje odrabiało chyba w Los Angeles, szukając niespodziewanie kończących się chodników, wreszcie zdałem sobie sprawę z tego skąd przyleciałem - największej demokracji świata. Indie zacząłem wreszcie doceniać, ale za to co niematerialne, pewnie łątwiej z daleka. To co Tutaj trzeba przetrzymać, to tylko w chwila w perspektywie wieczności, ziemski padół. Może to i bajka, utopijny sen marzyciela, ale hindusi myślą o wartościach niematerialnych: religii, rodzinie, szczęściu… nawet nie umiem ich wymienić, zepsuty (lol) przez zachodnio-imperialistyczny świat. Bo czy najwyższym osiągnieciem naszej cywilizacji jest mieć? Szybki samochód, duży wygodny dom, markowe ciuchy? Może warto raczej być, dla siebie i innych? Takie rozmyślenia nagrałem na mój telefon i właśnie je odsłuchuję. Lekcję o Indiach odrobiłem dopiero w Malezji.
Subscribe to:
Posts (Atom)