Sunday, 11 March 2012

Santuario El Rosario/ Mariposas Monarcha en Michoacan


I was born in a town, I grew up in the city, I live in the city.
My university career was all about a city, today my job is about a city.

For a urbanite like me nature and countryside have something appealing and attracting. It always impresses me much more than the mostest and bestest squares, buildings, streets and finally cities. But this time I was totally blown away, thrilled, moved...

The ride to El Rosario, takes couple of hours. Check your brakes before living and make sure your car is gonna make it. Once you pass Toluca and enter the State of Michoacan the adventure begins. The serpentine takes you and and down through the mountainous highlands of Mexico. It seems to be only a hundred kilometres on the map, but it is all the way up or down. Finally when you get the the town of Ocampo the asphalt road finishes and the pebbled one starts, and it is only up...
It was quite a task to get there, I must say. We had a small city car and it happened, couple of times, that all of the sudden it had just stopped on our way up. My feet was pushing pedal down to the very end but the motor was definitely striking, saying I am not going any further, no way. We stopped, waited and in a few minutes it was ready to continue. Approaching the National Park you start seeing some butterflies, but once you leave a car and pass the entrance it all starts.

Almost in every language there is its fragility, volatility and tenderness in a word the butterfly hidden. The sound of the word, the lenght, rythm describes the creature. In Spanish it is mariposa, in Nauhatl papalotl, motyl in Polish, French called it papillon, Portuguese borboleta. If you go to Italia you would look for farfalle and in Russia for бабочка (babooshka). Only Germans and Norwegians call it in a non-volatile way: Schmetterling and Sommerfugl :)

Every fall millions (and this is not exaggerated at all) butterflies flock form Canada and The Great Lakes to the green highlands of Michoacan to survive the cold north winter. Imagine that some flies more than four thousands kilometres! Hooooooow?
Science Daily says:

"While light in general is essential to the functioning of the "biological clock" in the butterfly brain – governing its metabolic cycles and signal to migrate. Specifically the ultraviolet band of light that is crucial to the creature's orientation. The butterflies have special photoreceptors for ultraviolet (UV) light in their eyes which provide them with their sense of direction.
Further probing revealed a key wiring connection between the light-detecting navigation sensors in the butterfly's eye and its brain clock Thus, it was shown that input from two interconnected systems – UV light detection in the eye and the biological clock in the brain -- together guide the butterflies "straight and true" to their destination at the appointed times in their two-month migration over thousands of miles/kilometres"

To see the spectacle you have to visit El Rosario or any other Sanctuary in February or March on a sunny day. The best is to arrive there in the very morning to see the creatures when they descend to drink water from streams before the midday and get some sunlight on the grasslands, later on they get back into the mountains.

My heart was beating much faster seeing this beauties, seeing hundreds, thousands, millions of them. When I look up it happened that I didn't see a blue sky, it was dark with of mariposas.Walking through the forest, with high and elegant pine trees exectaly the same I know from home, was a bit sentimental though.

When we get to the place where they rest it was even more moving. It was a concert of a nature. Every time when the sky was clearing the butterflies woke up and started to fly. Everyone stopped talking to listen the rustling of the wings. It was a symphony of silence and murmur of mariposas ... and once again the sky was louring and they get back on the trees to rest. They close the orange wings to disappear among the trees leaves.
Among all the nature wonders I have seen it beets most of them, if not all.











Bez dwóch zdań jestem mieszczuchem. Nie wyrażam sobie życia bez miasta, bez tłumnych ulic i placy, kafejek wypełniających się ludźmi w majowe popołudnia i wieczory, nocy w klubach aż do świtu, zakupów na pobliskim targu czy porannej kakofonii klaksonów. Moje studia i praca to próba rozwiązania problemów miasta. Mimo, że od najmłodszych lat spędzałem najpierw z rodzicami i dziadkami, a potem z przyjaciółmi, wakacje i weekendy w lesie, nad morzem, w górach, nad jeziorem, tylko w mieście czuję się u siebie. Znam odgłosy miasta lepiej niż wsi, szybciej odróżniam marki samochodów niż gatunki drzew... Może dlatego właśnie natura i wieś zawsze były i będą dla mnie w pewnym stopniu tajemnicze i pociągające.
Tym razem zostałem całkowicie zmieciony z powierzchni Ziemii, poziom endorfin podskoczył niebezpiecznie wysoko.

Podróż do Sanktuarium zajmuje około czterech godzin. Przed samym wyjazdem trzeba bezwzględnie sprawdzić hamulce, czekają nas serpentyny, przy których sam czarnogórski Zakręt Śmierci bladnie. Jak wjedziemy już do stanu Michoacan zaczyna się prawdziwa przejażdżka. Na mapie to jedynie sto kilometrów, ale to sto kilometrów ostrych zakrętów, wzniesień, do tego stopnia że od skręcania kierownicą mogę spokojnie ominąć poranne ćwiczenia a wysiadając z samochody ledwo stoisz na nodze od pedału gazu. Jak już dojechaliśmy do miasteczka Ocampo, asfalt skończył się i zaczęła się brukowana, wyboista droga.
Jadąc pod górę nasz samochód bardzo protestował, do tego stopnia że w pewnym momencie, nie więcej niż 20 kilometrów od celu, zdecydowanie odmówił posłuszeństwa i stanął na środku drogi. Po krótkim acz wymuszonym przystanku udało się nam szczęśliwie dotrzeć do celu.

Właściwie w każdym znanym mi języku w samym słowie motyl kryje się jego delikatność, ulotność, chwilowość. Tak jakby dźwięk, rytm słowa, litery już opisywały to stworzenie.
Hiszpanie nazywają go mariupolska, Portugalczycy borboleta, Rosjanie бабочка (babuszka), włosi farfalle... jedynie germanie i wikingowie nieco go uziemili i ubrutalnili zwąc Schmetterling i Sommerfugl.

Rok rocznie miliony, tak miliony, tych drobnych stworzątek, dzielnie i sprawnie pokonują ponad cztery tysiące kilometrów, żeby schronić się przed mroźna północnoamerykańską zimą na wyżynach środkowego Meksyku. Odkąd o tym usłyszałem, głowiłem się jak one to robią. Pomogły mi, jak zwykle, google i tym razem cytaty z magazynu Science.

Światło jest jednym z kluczowych czynników niezbędnych do prawidłowego funkcjonowania tzw. zegaru biologicznego w mózgu motyli, odpowiada bezpośrednio za cykle metaboliczne w tym za wysłanie sygnału wyznaczającego czas migracji. Oczy motyli wyposażone są w specjalnie fotoreceptory, które analizując światło ultrafioletowe tzw. UV potrafią wyznaczyć kierunek migracji.” 

Do El Rosario trzeba jechać w lutym bądź marcu, najlepiej w słoneczny dzień, tylko wtedy można zobaczyć to przedstawienie. Powinniśmy dojechać na miejsce we wczesnych godzinach porannych, kiedy to motyle zlatują do doliny, aby wygrzać się w pierwszych promieniach porannego słońca i napić się wody z okolicznych strumieni.
Gdy już zobaczyłem setki, tysiące a potem miliony tych bestii, ciśnienie podskoczyło mi za wysoko, a mózg zaczął produkować wzmożone ilości endorfiny i uśmiech nie chciał mi zejść z twarzy. Spoglądając w górę nie widziałem już jasnobłękitnego nieba tylko motyle, motyle i motyle. Płynęły strumieniami pomarańczy.

Jak już dotarliśmy na górę, do właściwego Sanktuarium byłem pewien, że już nic mnie nie może zaskoczyć. Zobaczyłem jednak znak ZACHOWAĆ CISZĘ. Jasne, jesteśmy w Parku Narodowym, a jedne czego meksykanie nie tolerują jest cisza, więc wydał mi się on zdecydowanie na miejscu.
Gdy słońce wyszło tylko zza chmur zrozumiałem czemu.
Ciszę przerwał koncert na milion skrzydeł.

I od tego czasu nic już nie mówiłem, nie rozmawialiśmy, tylko słuchaliśmy ciszy i szmeru motylich skrzydeł.
Gdy niebo chmurzyło się, wracały one na drzewa, żeby ponownie zlać się z liśćmi.




Querétaro


I should ask myself a question: Why I am keep visiting colonial cities?
Frankly, I don't know. Dont't they have the same vibe and atmosphere?
Don't, all of them, have bright, colourful houses with massive, barred windows and wooden shutters. There is for sure, well-kept park with finely decorated, metal Kiosko surrounded by nicely shaped trees. Place where everyone meets, mums come with there kids in the aftrenoon, grandfathers play chess, everyone walks a dog and teenagers meet at the very first date.
Everything is lovely, simply beautiful and ...boring.
I wouldn't recommend any particualr place. It is more about loosing in a maze of narrow, long alleys and passages.
Queretaro is next to Guanajuato, Morelia, Oaxaca cute post-colonial city with all the parks, cute pebbled roads, organ grinders and small cafeterias. If you are passing by, stop by for a couple of hours... Good weekend escape




Już dawno powinienem zadać sobie pytanie: Po jakiego grzyba, jak mawiam mój dziadek, odwiedzam kolejne kolonialne miasto? Szczerze pisząc, myślę, przemyśliwuje i nawet się niedomyślam.
Przecież wszystkie mają podobną atmosferę, klimat. Wzdłuż prostych ulicych ciągnących się po horyzont stoją niskie, kolorowe domy, najcześciej kryte czerwoną dachówką. Duże okna, przysłonięte drewnianymi okiennicami chronią od palącego słońca.
Z pewnością centrum to duży, prostokątny plac otoczony rozłożystymi drzewami, pod którymi w gorące dni chowają się matki z dziećmi, dziadkowie grający w karty czy wagarowicze.
Queretaro obok Guanajuato, Moreli, Meridy należy do miast o kolorach cukierkowych... Miejsce świetnie odnajdzie się w kategorii Niedzielne popołudnie z rodziną.