I was born in a town, I grew up in the
city, I live in the city.
My university career was all about a
city, today my job is about a city.
For a urbanite like me nature and
countryside have something appealing and attracting. It always
impresses me much more than the mostest and bestest squares,
buildings, streets and finally cities. But this time I was totally
blown away, thrilled, moved...
The ride to El Rosario, takes couple of
hours. Check your brakes before living and make sure your car is
gonna make it. Once you pass Toluca and enter the State of Michoacan
the adventure begins. The serpentine takes you and and down through
the mountainous highlands of Mexico. It seems to be only a hundred
kilometres on the map, but it is all the way up or down. Finally when
you get the the town of Ocampo the asphalt road finishes and the
pebbled one starts, and it is only up...
It was quite a task to get there, I
must say. We had a small city car and it happened, couple of times,
that all of the sudden it had just stopped on our way up. My feet was
pushing pedal down to the very end but the motor was definitely
striking, saying I am not going any further, no way. We stopped,
waited and in a few minutes it was ready to continue. Approaching
the National Park you start seeing some butterflies, but once you
leave a car and pass the entrance it all starts.
Almost in
every language there is its fragility, volatility and tenderness in a
word the butterfly hidden. The sound of the word, the lenght,
rythm describes the creature. In Spanish it is mariposa, in
Nauhatl papalotl, motyl in Polish, French called it papillon,
Portuguese borboleta. If you go to Italia you would look for farfalle
and in Russia for бабочка (babooshka). Only Germans and
Norwegians call it in a non-volatile way: Schmetterling and
Sommerfugl :)
Every fall
millions (and this is not exaggerated at all) butterflies flock form
Canada and The Great Lakes to the green highlands of Michoacan to
survive the cold north winter. Imagine that some flies more than four
thousands kilometres! Hooooooow?
Science Daily says:
"While light in general is essential to the functioning of
the "biological clock" in the butterfly brain – governing
its metabolic cycles and signal to migrate. Specifically the
ultraviolet band of light that is crucial to the creature's
orientation. The butterflies have special photoreceptors for
ultraviolet (UV) light in their eyes which provide them with their
sense of direction.
Further probing revealed a key wiring connection between the
light-detecting navigation sensors in the butterfly's eye and its
brain clock Thus, it was shown that input from two interconnected
systems – UV light detection in the eye and the biological clock in
the brain -- together guide the butterflies "straight and true"
to their destination at the appointed times in their two-month
migration over thousands of miles/kilometres"
To see the spectacle you have to visit
El Rosario or any other Sanctuary in February or March on a sunny
day. The best is to arrive there in the very morning to see the
creatures when they descend to drink water from streams before the
midday and get some sunlight on the grasslands, later on they get
back into the mountains.
My heart was beating much faster seeing
this beauties, seeing hundreds, thousands, millions of them. When I
look up it happened that I didn't see a blue sky, it was dark with of
mariposas.Walking through the forest, with high and elegant pine
trees exectaly the same I know from home, was a bit sentimental
though.
When we get to the place where they
rest it was even more moving. It was a concert of a nature. Every
time when the sky was clearing the butterflies woke up and started to
fly. Everyone stopped talking to listen the rustling of the wings. It
was a symphony of silence and murmur of mariposas ... and once again
the sky was louring and they get back on the trees to rest. They
close the orange wings to disappear among the trees leaves.
Among all the nature wonders I
have seen it beets most of them, if not all.
Bez dwóch zdań jestem
mieszczuchem. Nie wyrażam sobie życia bez miasta, bez tłumnych
ulic i placy, kafejek wypełniających się ludźmi w majowe
popołudnia i wieczory, nocy w klubach aż do świtu, zakupów na
pobliskim targu czy porannej kakofonii klaksonów. Moje studia i
praca to próba rozwiązania problemów miasta. Mimo, że od
najmłodszych lat spędzałem najpierw z rodzicami i dziadkami, a
potem z przyjaciółmi, wakacje i weekendy w lesie, nad morzem, w
górach, nad jeziorem, tylko w mieście czuję się u siebie. Znam
odgłosy miasta lepiej niż wsi, szybciej odróżniam marki
samochodów niż gatunki drzew... Może dlatego właśnie natura i
wieś zawsze były i będą dla mnie w pewnym stopniu tajemnicze i
pociągające.
Tym razem zostałem
całkowicie zmieciony z powierzchni Ziemii, poziom endorfin
podskoczył niebezpiecznie wysoko.
Podróż do Sanktuarium
zajmuje około czterech godzin. Przed samym wyjazdem trzeba
bezwzględnie sprawdzić hamulce, czekają nas serpentyny, przy
których sam czarnogórski Zakręt Śmierci bladnie. Jak wjedziemy
już do stanu Michoacan zaczyna się prawdziwa przejażdżka. Na
mapie to jedynie sto kilometrów, ale to sto kilometrów ostrych
zakrętów, wzniesień, do tego stopnia że od skręcania kierownicą
mogę spokojnie ominąć poranne ćwiczenia a wysiadając z samochody
ledwo stoisz na nodze od pedału gazu. Jak już dojechaliśmy do
miasteczka Ocampo, asfalt skończył się i zaczęła się brukowana,
wyboista droga.
Jadąc pod górę nasz
samochód bardzo protestował, do tego stopnia że w pewnym momencie,
nie więcej niż 20 kilometrów od celu, zdecydowanie odmówił
posłuszeństwa i stanął na środku drogi. Po krótkim acz
wymuszonym przystanku udało się nam szczęśliwie dotrzeć do celu.
Właściwie w każdym
znanym mi języku w samym słowie motyl kryje się jego delikatność,
ulotność, chwilowość. Tak jakby dźwięk, rytm słowa, litery
już opisywały to stworzenie.
Hiszpanie nazywają go
mariupolska, Portugalczycy borboleta, Rosjanie бабочка
(babuszka), włosi farfalle... jedynie germanie i wikingowie nieco go
uziemili i ubrutalnili zwąc Schmetterling i Sommerfugl.
Rok rocznie miliony, tak
miliony, tych drobnych stworzątek, dzielnie i sprawnie pokonują
ponad cztery tysiące kilometrów, żeby schronić się przed mroźna
północnoamerykańską zimą na wyżynach środkowego Meksyku. Odkąd
o tym usłyszałem, głowiłem się jak one to robią. Pomogły mi,
jak zwykle, google i tym razem cytaty z magazynu Science.
„Światło jest jednym z kluczowych czynników
niezbędnych do prawidłowego funkcjonowania tzw. zegaru
biologicznego w mózgu motyli, odpowiada bezpośrednio za cykle
metaboliczne w tym za wysłanie sygnału wyznaczającego czas
migracji. Oczy motyli wyposażone są w specjalnie fotoreceptory,
które analizując światło ultrafioletowe tzw. UV potrafią
wyznaczyć kierunek migracji.”
Do El Rosario trzeba
jechać w lutym bądź marcu, najlepiej w słoneczny dzień, tylko
wtedy można zobaczyć to przedstawienie. Powinniśmy dojechać na
miejsce we wczesnych godzinach porannych, kiedy to motyle zlatują do
doliny, aby wygrzać się w pierwszych promieniach porannego słońca
i napić się wody z okolicznych strumieni.
Gdy już zobaczyłem
setki, tysiące a potem miliony tych bestii, ciśnienie podskoczyło
mi za wysoko, a mózg zaczął produkować wzmożone ilości
endorfiny i uśmiech nie chciał mi zejść z twarzy. Spoglądając w
górę nie widziałem już jasnobłękitnego nieba tylko motyle,
motyle i motyle. Płynęły strumieniami pomarańczy.
Jak już dotarliśmy na
górę, do właściwego Sanktuarium byłem pewien, że już nic mnie
nie może zaskoczyć. Zobaczyłem jednak znak ZACHOWAĆ CISZĘ.
Jasne, jesteśmy w Parku Narodowym, a jedne czego meksykanie nie
tolerują jest cisza, więc wydał mi się on zdecydowanie na
miejscu.
Gdy słońce wyszło tylko
zza chmur zrozumiałem czemu.
Ciszę przerwał koncert
na milion skrzydeł.
I od tego czasu nic już
nie mówiłem, nie rozmawialiśmy, tylko słuchaliśmy ciszy i szmeru
motylich skrzydeł.
Gdy
niebo chmurzyło się, wracały one na drzewa, żeby ponownie zlać
się z liśćmi.