Saturday, 27 October 2012

SAN LUIS POTOSI II- CASCADAS



The next stop on our way were waterfalls. We spent three days dabbling, swimming, dipping, plunging, diving, bathing, floating, pooling and it was great.
La Cascada de Tamul is the highest waterfall in the State of San Luis Potosi rising hundred meters over the canyon. In the winter time it dries revealing amazing fluid forms carved by troubled water of the cascade. Over the centuries the tealish water of Santa Maria river scuplt extraordinary forms in soft, beige sandstone forming natural bridges, islands, caves...

It takes almost one hour to take from the ejido La Morena to get to to the waterfall. I recommend swim in the fresh, blue and cold waters of the cave with more than 45 meters deep and absorbing tranquility and beauty. 
In the last few years the level of water is lower and lower; farmers and industry use more and more water from the waterfall - that's why it dries out. If this incident continues it is more than probable that in a few years the cascade will disappear.

Punete de Dios is even greater. 

It was all about diving.  
Do you know the sensation you jump and you start counting one, two, three, four... fuck! enough! five, six, plush and you are safe in the water... at the first time I hated it, later I just loved.
...and the place is pretty stunning. The river has eroded the stone between two hills forming a natural rock bridge, a waterfall and almost circular deep pool with crazy turquoise water surrounded by dark green tropical vegetation. 



 

Kolejnym przystankiem w naszej przejażdżce były wodospady. Przez niemal trzy dni pluskaliśmy się, pływaliśmy, moczyliśmy, nurkowaliśmy, kąpaliśmy się, bryzgaliśmy i chlapaliśmy się.  

La Cascada Tamul jest najwyższym wodospadem w stanie San Luis Potosi.
Zimą a raczej powiedziałbym porą deszczową wysycha i odsłania gaudyjskio rzeźbione skały piaskowca, które niżej tworzą  fantastyczne mosty, wieże, zatoki. 

W ostatnich latach niestety poziom rzeki opada a wodospad wysycha na coraz dłużej. Przemysł, okoliczni rolnicy i coraz bardziej liczne wsie i miasteczka wypijają wodę. Mówi, się, że jeśli rząd nie podejmie żadnych działań za parę lat może już nie być wodospadu!

Puente de Dios daje radę.
Czy znasz to uczucie jak skaczesz do wody i zaczynasz liczyć? Jeden, dwa, trzy, cholera, cztery, niech już się skończy do (tu wstawiasz ulubione przekleństwo), pięć...ufff i lądujesz w zimnej wodzie. Na początku nie chciałem, ale cóż, jak wszyscy to wszyscy. I było fajnie. 

A miejsce, magiczne. Ta sama rzeka wydrążyła w skałach ogromny basen o pionowych wysokich ścianach (tak to z nich skakaliśmy) które z czasem obrosły ciemnym i gęstym lasem. W basenie zaczyna się jaskinia do której można wpłynąć i podziwiać tandetnie kiczowaty kolor błękitnej wody.





Friday, 5 October 2012

SAN LUIS POTOSI- Part I Xilitla




Everyone says Chiapas, Oaxaca some Yucatan.

I say Zacatecas, San Luis Potosi and maybe one day Baja California or Sonora.
North of Mexico is an extraordinary place, where native tradition mixes with American and Spanish heritage and colonial tradition. I already wrote a few words about Zacatecas. This time we (me, a group of Mexican friends and my cousin) went to explore San Lusi Potosi.


 

The trip was to take a few hours, we left Mexico City in the very morning. The maps were saying that we need about five hours to reach Xilitla, our first destination. Don't believe google maps! I love them, they are great, but not this time. The highway passes through the Sierra Madre Oriental, the views are breathtaking,especially when you reach the peak of the mountains where you can admire spacious valleys, massive flatlands.
The land become more arid, parched with the sun, cut with the dark blue water of running fast streams and rivers, soaring cactus grow on the slopes of dramatic mountains, the mist was hanging in the air, here and there cows and goats grazed lazily, few pick-ups where passing by. After six hours ride we were not even close, so we started looking for a perfect spot to have a breakfast and a short break.

After all the stories we where told, we were expecting a lot from Xilitla.
Edward James, who was a British poet, discover this place in 1945. His dream was to create ¨a Garden of Eden¨. Laz Pozas, surrounded by natural waterfalls and caves, was built more than 2,000 feat (600 meter) above sea level in a madly green subtropical rainforest. The architecture of the garden resembles Gaudi´s Park Guell but set up in a far more exotic environment.
The concrete sculptures and buildings perfectly merge with jungly tree structures, flowers, hanging lianas, tree roots. The names such as  House with a Roof like a Whale, and the Staircase to Heaven reveals the uncommon sense of humor of James. The many trails throughout the garden site are composed of steps, ramps, bridges and narrow, winding walkways that traverse the valley walls conforms an exciting maze where I was happy to be lost.
Whenever you stop on one of the plazas, squares, rooftops it seems that the view, the frame was designed as it was a movie set... and don't forget that we are in a jungle full of exotic plants and animals.
And this was just the beginning of the trip.



 More photos after the polish version.




Jak się mówi o Meksyku w Polsce, wszyscy, tak mi się wydaję i tak ja mają na myśli plaże białopiaszczyste, palmy powyginane, piramidy schodkowe, okrutnych Majach i może o koniec świata w 2012 roku. Przybył do mnie mój kuzyn i obiecałem mu alterantywną wersję Meksyku, co nie znaczy, że gorszą i  że, będziemy się  wałęsać po pustyni szukając baronów narkotykowych czy imprez w Ciudad Juarez. Północny Meksyk to zobowiązująca kraina, wielkie pustynie, szerokie równiny, wysokie, góry, wielkie rancza, tequila; północnoamerykańska* tradycja miesza się z pokolonialną i przedkolumbijską.

Wyruszyliśmy z Miasta Meksyk nad ranem. Do tej pory niezawodne google maps twierdziło, że dojedziemy do Xilitla’y w jakieś pięć godzin. Zaczynam używać map od Michellin, może te mówią prawdę,bo  po sześciu godzinach byliśmy jeszcze szmat drogi od naszego celu.
Kręta droga prowadziła przez Sierra Madre Oriental, widoki zaokienne chwytały za gardło, uszy zatykały się obcesowo i nieprzyjemnie, nasz wysłużony szewrolet wspinał się prawie na szczyty gór by potem z impetem i na luzie zjeżdżać w doliny.
Ziemia była już bardziej sucha i jałowa, spalona gorącym słońcem, tu i ówdzie poprzecinana rwącymi potokami, zimnej, białej wody górskich strumieni albo spokojnymi ciemnobłekitnymi rzekami, na wciąż ocienionych stokach rosły strzeliste kaktusy, leniwe pasły się kozy, gdzieś w oddali przejeżdżał jakiś dżip.


 Po wszystkich historiach jakie słyszałem o Xilita’i, moje oczekiwania były ogromne, teledysk We are the People zespołu Empire of the Sun pobudził jeszcze naszą wyobraźnię.
Edward James był brytyjskim poetą, który odkrył, odkrył dla świata zachodniego,TO miejsce w 1945, chciał spełnić swoje marzenie i założyć Rajski Ogród. Laz Pozas, położone są wśród naturalnych wodospadów w gęstym lesie tropikalnym. Stylistycznie i architektonicznie przypominają zegzotyzowany Park Guell Gaudiego. Betonowe, organiczne rzeźby i budynki wrastają w dżunglę, czasami trudno je rozróżnić od wiszących lian, dzikich orchidei, liści figowca. James wykazał się też niebywałą i niecodzienną fantazją, ocierającą się o infantylizm Dom o dach jak Wileloryb i Schodach do Nieba (tych jak z piosenki Led Zeppelin). Nietrudno zgubić się w labiryncie schodów, platform, ramp, mostów, ścieżek, ba i zrobisz to z miłą chęcią.
A wszystko otoczone egzotycznymi roślinami, które przywiózł z całego świata...

Tak się zaczęła ta wycieczka.


* Wielu moich znajomych z Meksyku mówi, że już przegrało te walkę dawno, że wiele osób mówiąc Ameryka Północna, w Ameryce myśli o Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej, czasami o Kanadzie, nigdy o Stanach Zjednoczonych Meksyku.
Podobnie mówią moi znajomi z Peru czy Wenezueli, że jak ktoś mówi Amerykanin to nigdy nie pomyśli o Urugwajczyku czy Haitańczyku.