Sunday, 26 August 2012

San Juan Chamula revisited

San Juan de Chamula, next to Real de Catorce, are the most mysterious and shrouded in legend places in México. 
You are not welcome in San Juan. Aren´t you (mostly) white, young, with a lot (?) of money trying to see something curious, meet one of the last not globalized  communities in Northern Hemisphere, see what they do with the chicken and a coke in the Roman Catolic (?) temple, if it is true that there are no seats in the church, if the floor is cover with pine needles, hear pre-Hispanic prays, see a real chaman and make sure that you can´t take pictures there, even from your high-tech, tiny camera hidden in a sleeve ?  Probably.
Last time being there I felt very unwanted, I felt being in danger.
Many territories in south Mexico are unofficially excluded from the Federal Government supervision. Mayas, the one who survived the colonization and globalization, are trying to preserve their culture, language and tradition. Meeting with backpackers, globetrotters, tourists, travelers or however you call us, has a great impact on their life and future.
There is one story about Chiapas that I am always telling to everyone.
It was June 2009, I was with my massive backpack in San Juan Chamula, after seeing the church and market, sitting on the bench with a few kids from there curious what I am doing . I decided to see other tzotzil villages in the neighborhood. Locals where saying that there is no bus today, others that maybe in the afternoon or there is a cab, always. 
Seeing a white skin, blond hair, tall guy from somewhere but Mexico, taxi driver proposed my a deal, 60 USD for going there and getting back with him.  There was no chance I paid this money for twelve kilometers  trip, I tired to bargain but the final price was still to high. I said to him I am gonna walk. He looked at me smiled sneeringly.
It was twelve kilometers in the mountains through the forest walking alone. After I passed the first crossroad I decided to try to catch a ride. Yes, it was generally stupid and irresponsible taking into account what I have written before. After half an hour a pick-up stopped finally, there where ten maybe more girls, woman and a men in his late thirties. It was a family of indigenous traveling to San Lorenzo.  Girls where laughing and smiling. I tried to chat.
Me: So, you are living there?
One of the girls (in a very bad Spanish): Yes. We are getting back from the market. What  are you doing? 
Me: I am traveling through Chiapas.
Girl: Where are you from?
Me: I am from Poland, in Europe.
Girl: Where is it?
Me (Ok, it happened that people where saying o Holland, but no one ever asked me where the Europe is): It is very far away.  Eighteen hours by plane to get back home.
Girl: Can you go with the bus? How long is on the bus?
Me (toootally flabbergasted): There is a great ocean, sea. You would have to take a boat, big boat for two weeks.
She was ashamed too. Her sisters where talking with each other in unknown language for me and still laughing.
Me: Which language do you speak?
Girl: Tzotzil
Me: ...and you speak it everyday? Don´t you speak Spanish at home?
Girl: No, many of us, like my mum she can´t speak Spanish.
I got off in the next village.

Photos after polish break made in San Cristobal de las Casas.

  







 San Juan Chamula, obok Real de Catorce, to najbardziej tajemnicze i owiane legenda miejsca w Meksyku.
Goscinni to oni nie sa. Jestes bialy, mlody, masz pieniadze (przynajmniej wystarczajaco zeby dotrzec z Europy do Ameryki), ciekawy o ile nie ciekawski, chcesz zobaczyc jedna z nielicznych spolecznosci, ktore ostaly sie po wielkiej kulturze Majow, sprawdzic czy naprawde w kosciele skaldaja ofiare z zywego kurczaka i buetlki coli (sic!), i czy podloga wyslana jest igliwiem, i nie ma lawek, uslyszec modly szamana w nieznanym jezyku. Czyz nie?
Ostatni raz jak tam bylem, czulem sie nieswojo i niepozadany, jakby ktos zaraz mial mi powiedziec: lepiej idz skad przyszedles...
Wiele obszarow poludniowego Meksyku jest nieoficjalnie wylaczonych spod jurysdykcji rzadu. Majowie, Ci ktorym udalo sie przezyc i przetrwac, kolonizacje, chrystianizacje i globalizacje dzis staraja zachowac swoja tozsamosc, kulture, tradycje i jezyk. Spotykanie podroznikow, wycieczkowiczow- nas wplywa nieodwracalnie na ich zycie. Jedyna obrone jaka znajduja jest izoloacja i pozory niebezpieczenstwa.
Byl lipiec 2009. Po dziwnej i dajacej do myslenia wizycie w kosciele siedzialem na lawce odpoczywajac i porcesujac dane, banda ciekawskich dzieciakow, co i rusz zadawala mi pytania, chciala ode mnie dlugopis, zeszyty, cokolwiek. Zmeczony ich natrectwem postanowilem pojechac do mniej tajemicznej wioski, zeby jednak odpoczac i zrozumiec co wlasciwie sie stalo i dzieje w San Juan. Miejscowi mowili, ze byc moze autobus przyjedzie, inni ze dzis nie jezdzi a tak naprawde to powinienem wziac taksowke, bo jestem bialy i mnie stac. Jasne, ze taryfiarz chcial mnie oskubac jak pierwszego lepszego, po tym jak nie chcial zejsc ponizej czterdzistu dolarow, powiedzialem mu ze moze i jestem bialy ale glupi to nie, i jak tak to ide z buta. Spojrzal jedynie na mnie szyderczym usmiechem.
To bylo jedynie dwanascie kilometrow przez gory i las. Chodzilem juz duzo wiecej, ale jednak tutaj w Ameryce Lacinskiej, wszyscy jakos stajemy sie bardziej leniwi, po tym jak minalem pierwsze skrzyzowanie zaczalem szukac jakies podwozki. Na machajke, jak to mowia moi znajomi, jezdzic nie jest dokonca bezpiecznie, tymbardziej tam. Ostatecznie po jakiejs pol godziny zatrzymala sie duza terenowka z kipa pelna mlodszych i starszych kobiet, za kierownica trzydziestoparoletni mezczyzna. Wgrzebalem sie i usiadlem posrod nich i zakupow, ktore wlasnie wiezli z miasta. Patrzyly sie na mnie dosc dziwnie, smialy sie i usmiechaly. Bylismy z dwoch roznych swiatow.
Zagailem wiec.
Ja: Mieszkacie tutaj? Byliscie w miescie?
Jedna z dziewczat: Tak, wracamy z zakupow.
Chwila milczenia z mojej strony i chichrania z ich.
Dziewczyna: A ty, co tu robisz?
Ja: Podrozuje i poznaje Chiapas. (bylem przynajmniej dumny ze swojej odpowiedzi)
Dziewczyna: A skad jestes?
Ja: Z Polski, to w Europie.
Dziewczyna: A gdzie to?
Ja (zbity z pantalyku): Daleko, jakies osiemnascie godzin samolotem.
Dziewczyna: Aha, a autobusem albo samochodem to daleko?
Ja (z niedowierzaniem): Nie da sie, to jest za oceanem. Za taka wielka woda. Mozna lodka, taka duza ale to jakies dwa tygodnie.
Moje slowa wywolaly pewne niedowierzanie.
Ja: Czemu nie mowicie po hiszpansku?
To wywolalo kolejna salwe smiechu.
Dziewczyna: Wiele z nas nie mowi po hiszpansku (nawet ja slyszalem ze jej hiszpanski jest jakis dziwny i niezrozumialy). Mowimy w jezyku tzotzil.
Zblizalismy sie do miejsca gdzie mialem wysiasc. Oni pojechali dalej machajac mi na pozegnanie. Ten gest znaja.

Zdjecia ponizej juz z San Cristobal de las Casas