Each
year in late November thousands of people come to see the spectacle
that happens over León de los Aldama. I was one of them. Hunger to
see colourful balloons hanging over blue skies of Guanajuato. Going
there I was really fooling myself that maybe, possibly I could fly
one of them. Expecting the best I arrived in the city in the late
afternoon.
Some
people says that León is not well worth a Mess and the only
reason to go there is to buy a leather belt or a pair of artesian
cowboy boots. Sometimes it it better not to listen to some people. It
appears that in spite of it's size, the city is friendly and people
are very helpful. I took the first bus and within one hour (!) I was
at the Millennium Park where the festival was happening...
I
approach the information
Me:
So, where can I see balloons?
Guy:
Well, they flew away in the morning. You have to be here from 6:30 to
7:30 to see them,the pilots starts blowing balloons in the dawn to
depart with the first rays of the sun. But today it was the last
day...
Me:
No balloons, at all?
Guy:
Well, in couple of hours there is The Night of Light and Music,
stay over, balloon will made a night show.
Me:
Ufff.
What
can I do -I though -I am staying. I went to hang around and check out
the place, hoping to eat some nice quesadillas or tacos.
The
sunset was long and warm, like from the music video of Empire of The
Sun for We Are The People... Bored with bad music of local bands and
families with screaming kids running around I was awaiting the night
and the spectacle.
Just
before dusk in the far away I saw a flame of an open fire, an then
the next one and next one. I realized that they are coming. It was
pretty cool I must say. Cheered crews coming on the massive, massive
pick-ups and lighting it's way with fire form burner.
In
couple of minutes, when it was almost bright form the fire There
where almost two hundreds balloons! And they start rising one buy one
in the rhythms (isn't it cliché) of Eye of the Tiger and belching
fire. My jaw was scraping along the ground. Hell yeah.
When
I got back to the town it was almost midnight and it seems like no
one cares it is so late, the streets on the downtown where packed,
the eateries on the main square was full of people, teenagers were
hanging out on the park benches, kids were running around.
I
looked around and I realized that on the main square you can Pizza or
Pizza or Pizza and for the desert Gelatti (there was also one Chinese
place, but is it even worth to mention it). I rubbed my eyes and
checked again. It was like a bad dream. Why?
It
was such a pity. Mexican style pizza comes from USA, not from Italy.
Honestly the only common thing is the name, well pronounced in a
wrong way:) So I had a bad pizza with Queso Amarillo and a pitcher of
a Mexican finest beer to kill the taste of fat.
In
almost every city on the main square or the main street there are
bboys dancing. Leon is not an exeption and there will be nothing,
nothing special about it, besides the fact that there where also
musicians with them. They where playing and singing pre-Hispanic
music (!) and bboy were doing their tricks. Surprisingly it worked
very well!
I
left Guantajuato to see Queretaro, supposedly one of the greatest
colonial cities.
Od
kilku lat późnym październikiem do miasta Leon ściągają tłumy
gapiów aby oglądać niezwykły spektakl, który dzieje się na jego
niebie. Wszyscy chcą zobaczyć ogromne a lekkie balony.
Mówią,
że do Leon jedzie się jedynie aby kupić galanterię (chyba już
nikt nie używa tego słowa, powinno się stworzyć Komitet do Spraw
Umierających Słów, żeby bezwłocznie je cucić i ratować póki
nie podzielą losu kiszki, luja czy wichajstera) skórzaną, w końcu
miasto znane jest na całym świecie, a przynajmniej w Meksyku, z
kowbojskich butów z czubem i wysokim obcasem , który dodaje
męskości niemęskim macho czy plecionych pasków albo takich z
wielką klamrą z ususzonym skorpionem lub wysadzaną kolorowymi
szkiełkami.
Czasami
warto jednak nie słuchać ludzi. Mimo, że miasto jest wielką
metropolią (ponda milion mieszkańców), jak na standardy
europejskie, to można bez trudu je ogarnąć i oswoić. Przez ponad
godzinę (!) przedzierałem się przez miasto aby dotrzeć ostatcznie
do Parku Milenijnego gdzie działo się wszytsko.
Dojechałem.
A balonów nie ma. Obsługa powiedziała mi tak:
Nie
teraz to już ich nie ma. Odleciały rano. Trzeba być tu o świcie,
wtedy to właśnie wszystko się zaczyna, a teraz to musztarda po
obiedze. Ale spoko, za parę godzin, wieczorem, zapraszamy na
spektakl Noc Światła i Muzyki
będą też balony, ale po ciemku.
Chociaż tyle- pomyślałem. Wyruszłem w
poszukiwaniu czegoś na ząb, marzyły mi się quesadille...
Noc była zjawiskowa. Zamknij oczy. Wyobraź
sobie bagatela dziesiątki balonów, powoli unoszących się nad
ziemię, płomienie z tych co dopiero wstają albo wstać mają,
kolorowe światła i jakże adekwatną (!) piosenkę, a właściciwie
już pieśń, hymn wszytkich spotkań sportowych , podniosłych i
patetycznych wydarzeń o charakterze rozrywkowym i spotkań
bokserskich- Eye of the tiger, rozentuzjazmowany i jakby w transie
tłum biegał i cyckał miliony, a może miliardy fot! Cóż to była
za noc!
Gdy już ochłonąłem postanowiłem czem
prędzej wracać do centrum, znaleźć jakieś przytulny i miły
hostel. Maszerując dzielnie przez miasto okazało się, że
mieszkańcy wcale nie mają zamiaru spać, główna ulica i rynek
bawiła się na całego. Dookoła unosił się zapach pizzy (sic!) i
naprawdę nie można było kupić tacos, tylko pizzę. Ba,
amerykańską, tłustą, na grubym, ciężko strawnym cieście w
trzech smakach i do tego kola w pakiecie.
Zaspokoiwszy niedający wcześniej spokoju głód
dojrzałem duża grupę ludzi zgromadzoną wokół mniejszej grupy
ludzi i muzykę. Idę! Pełen obaw, że zobaczę panią malującą
portrety kosmosu lub plaży z palmami sprejem, bboy'ów tańczących,
psuedoindian z dużym pióropuszem, a może coś gorszego. A tu
niespodzianka. Pięcioosobowy zespół grał na bębnach i
instrumentach o bliżej nieznanej mi nazwie, z pewnością jednak
pochodzenia majowego lub azteckiego a przed nimi breakdancowo pląsali
chłopcy i dziewczęta. Zachwycony eklektycznym pomysłem i bądź co
bądź gracją dołączyłem to tłumu gapiów klaszcząc i gwiżdżąc
po każdym skończonym występie.
Z rana wyruszyłem dalej do Queretaro.