Sunday, 12 February 2012

Lèon/Lew



Each year in late November thousands of people come to see the spectacle that happens over León de los Aldama. I was one of them. Hunger to see colourful balloons hanging over blue skies of Guanajuato. Going there I was really fooling myself that maybe, possibly I could fly one of them. Expecting the best I arrived in the city in the late afternoon.

Some people says that León is not well worth a Mess and the only reason to go there is to buy a leather belt or a pair of artesian cowboy boots. Sometimes it it better not to listen to some people. It appears that in spite of it's size, the city is friendly and people are very helpful. I took the first bus and within one hour (!) I was at the Millennium Park where the festival was happening...
I approach the information

Me: So, where can I see balloons?
Guy: Well, they flew away in the morning. You have to be here from 6:30 to 7:30 to see them,the pilots starts blowing balloons in the dawn to depart with the first rays of the sun. But today it was the last day...
Me: No balloons, at all?
Guy: Well, in couple of hours there is The Night of Light and Music, stay over, balloon will made a night show.
Me: Ufff.
What can I do -I though -I am staying. I went to hang around and check out the place, hoping to eat some nice quesadillas or tacos.
The sunset was long and warm, like from the music video of Empire of The Sun for We Are The People... Bored with bad music of local bands and families with screaming kids running around I was awaiting the night and the spectacle.
Just before dusk in the far away I saw a flame of an open fire, an then the next one and next one. I realized that they are coming. It was pretty cool I must say. Cheered crews coming on the massive, massive pick-ups and lighting it's way with fire form burner.
In couple of minutes, when it was almost bright form the fire There where almost two hundreds balloons! And they start rising one buy one in the rhythms (isn't it cliché) of Eye of the Tiger and belching fire. My jaw was scraping along the ground. Hell yeah.

When I got back to the town it was almost midnight and it seems like no one cares it is so late, the streets on the downtown where packed, the eateries on the main square was full of people, teenagers were hanging out on the park benches, kids were running around.
I looked around and I realized that on the main square you can Pizza or Pizza or Pizza and for the desert Gelatti (there was also one Chinese place, but is it even worth to mention it). I rubbed my eyes and checked again. It was like a bad dream. Why?
It was such a pity. Mexican style pizza comes from USA, not from Italy. Honestly the only common thing is the name, well pronounced in a wrong way:) So I had a bad pizza with Queso Amarillo and a pitcher of a Mexican finest beer to kill the taste of fat.

In almost every city on the main square or the main street there are bboys dancing. Leon is not an exeption and there will be nothing, nothing special about it, besides the fact that there where also musicians with them. They where playing and singing pre-Hispanic music (!) and bboy were doing their tricks. Surprisingly it worked very well!

I left Guantajuato to see Queretaro, supposedly one of the greatest colonial cities.




















Od kilku lat późnym październikiem do miasta Leon ściągają tłumy gapiów aby oglądać niezwykły spektakl, który dzieje się na jego niebie. Wszyscy chcą zobaczyć ogromne a lekkie balony.

Mówią, że do Leon jedzie się jedynie aby kupić galanterię (chyba już nikt nie używa tego słowa, powinno się stworzyć Komitet do Spraw Umierających Słów, żeby bezwłocznie je cucić i ratować póki nie podzielą losu kiszki, luja czy wichajstera) skórzaną, w końcu miasto znane jest na całym świecie, a przynajmniej w Meksyku, z kowbojskich butów z czubem i wysokim obcasem , który dodaje męskości niemęskim macho czy plecionych pasków albo takich z wielką klamrą z ususzonym skorpionem lub wysadzaną kolorowymi szkiełkami.
Czasami warto jednak nie słuchać ludzi. Mimo, że miasto jest wielką metropolią (ponda milion mieszkańców), jak na standardy europejskie, to można bez trudu je ogarnąć i oswoić. Przez ponad godzinę (!) przedzierałem się przez miasto aby dotrzeć ostatcznie do Parku Milenijnego gdzie działo się wszytsko.
Dojechałem. A balonów nie ma. Obsługa powiedziała mi tak:
Nie teraz to już ich nie ma. Odleciały rano. Trzeba być tu o świcie, wtedy to właśnie wszystko się zaczyna, a teraz to musztarda po obiedze. Ale spoko, za parę godzin, wieczorem, zapraszamy na spektakl Noc Światła i Muzyki będą też balony, ale po ciemku.
Chociaż tyle- pomyślałem. Wyruszłem w poszukiwaniu czegoś na ząb, marzyły mi się quesadille...
Noc była zjawiskowa. Zamknij oczy. Wyobraź sobie bagatela dziesiątki balonów, powoli unoszących się nad ziemię, płomienie z tych co dopiero wstają albo wstać mają, kolorowe światła i jakże adekwatną (!) piosenkę, a właściciwie już pieśń, hymn wszytkich spotkań sportowych , podniosłych i patetycznych wydarzeń o charakterze rozrywkowym i spotkań bokserskich- Eye of the tiger, rozentuzjazmowany i jakby w transie tłum biegał i cyckał miliony, a może miliardy fot! Cóż to była za noc!

Gdy już ochłonąłem postanowiłem czem prędzej wracać do centrum, znaleźć jakieś przytulny i miły hostel. Maszerując dzielnie przez miasto okazało się, że mieszkańcy wcale nie mają zamiaru spać, główna ulica i rynek bawiła się na całego. Dookoła unosił się zapach pizzy (sic!) i naprawdę nie można było kupić tacos, tylko pizzę. Ba, amerykańską, tłustą, na grubym, ciężko strawnym cieście w trzech smakach i do tego kola w pakiecie.
Zaspokoiwszy niedający wcześniej spokoju głód dojrzałem duża grupę ludzi zgromadzoną wokół mniejszej grupy ludzi i muzykę. Idę! Pełen obaw, że zobaczę panią malującą portrety kosmosu lub plaży z palmami sprejem, bboy'ów tańczących, psuedoindian z dużym pióropuszem, a może coś gorszego. A tu niespodzianka. Pięcioosobowy zespół grał na bębnach i instrumentach o bliżej nieznanej mi nazwie, z pewnością jednak pochodzenia majowego lub azteckiego a przed nimi breakdancowo pląsali chłopcy i dziewczęta. Zachwycony eklektycznym pomysłem i bądź co bądź gracją dołączyłem to tłumu gapiów klaszcząc i gwiżdżąc po każdym skończonym występie.

Z rana wyruszyłem dalej do Queretaro.